poniedziałek, 4 maja 2009

Blue Monday...

Lauro, owszem, zdarza mi się szyć z własnej i nieprzymuszonej woli, i to w całosci ręcznie, ciuchy demode o jakies 500 lat. Wiele osób, dowiedziawszy się o tym zboczeniu, spoglądało na mnie znacząco, a co śmielsi nawet pukali się w czoło. Na szczęście nie jest to produkcja tasmowa. Nie zdążę się znużyć, a już kończę projekt, że nie dotyczy to kilometrów szwów w rokloszowanych sukniach).
Niezbyt udany mam dziś ten poniedziałek. Dopadł mnie chyba syndrom dostosowania po wywczasie. Albo w pracy było nadspodziewanie dużo pracy. Dość, ze postanowiłam skończyc zaczęty dziurkowany projekt - mitenki dla przyjaciółki.
Niestety, dawno mnie nic tak nie zniechęcało, jak właśnie owe nieszczęsne mitenki. Od początku szły jak po grudzie. Okazało się dzisiaj ni mniej ni więcej, że wczorajsze prucie było na nic. Nie udało się w drugim egzemplarzu wyrugować błędów, które powstały wcześniej.
Także wygląd pierwszego egzemplarza nie zachwyca.
Fakt, powala na kolana.
Przypomina bowiem pokrowiec na indyka na święto dziękczynienia.
Tak więc mitenki przekształcają się właśnie w estetyczne, bezpretensjonalne kłębki.
Dobranoc.

2 komentarze:

  1. Ale jaki ładny pokrowiec! *^v^*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda dziergania :( Spróbuj na okrągło, bez zszywania zrobić mitenki :]

    OdpowiedzUsuń