poniedziałek, 29 czerwca 2009

W tropikach

Żar się leje z nieba, a woda, która zalewała nas nieustanni od dwóch miesięcy paruje na potęgę. Jest parno nie do zniesienia. Pranie nie chce schnąć, papiery są wilgotne, takoż i wełny.
Moja bardzo oblatana w temacie wełen przyjaciółka uświadomiła mi kiedyś, że dziwny, niezbyt przyjemny zapaszek wydzielany przez mokrą wełnę owczą powodowany jest przez jakieś związki siarki (siarkowodór?), powstające właśnie w reakcji na wodę. Wszystkie wełniane materiały, które dekatyzuję, rzeczywiście śmierdzą, dopóki nie wyschną. Wszystkie robótki z włóczki zawierające wełnę - tak samo.
Ta sama przypadłość dotyczy teraz pozostałych wełen w mieszkaniu – motki, kłębki i robótki wydzielają ten paskudny zapaszek.
W imię poszerzania wiedzy o otaczającym nas świecie, czy ktokolwiek z was wie, jak to dokładnie jest z tą reakcją chemiczną i czemu tak się dzieje?




Jeśli chodzi o robótki, to zwolniłam ostatnio troszkę, to fakt, ale idę wciąż do przodu. Millefiori się dzierga, rząd po rządku, nudnym ściegiem dżersejowym. Juz zaraz, juz za chwilę zacznę robić wykroje na pachy w części plecowej (o rany, też mi rewelacja...). Shipwreck, dawny, zapomniany Shipwreck zyskał wczoraj kolejnych kilka rzędów bordiury. Myślę, że jestem gdzieś w jednej trzeciej tej części. Idzie wolniutko. Wciąż mam jeszcze mnóstwo koralików do rozmieszczenia na włóczce...
Skończonego szarego szala nadal nie zblokowałam, bo i warunków ku temu nie ma, biorąc pod uwagę wilgotność powietrza.
Reszta leży po katach i czeka na zmiłowanie.


There is heat here in Warsaw, which came after nearly two months of raining. Humidity reaches highest rates so it’s hard to breathe, no mention of activity. Laundry does not drying, papers are damp and so wool.

A friend of mine who has lot of in common with wool once enlightened me, that strange smell given off wet wool is caused by some sulfuric compound (hydrogen sulphide maybe?).
All woolen fabrics and knitted fabric give off that particular smell when wet.
And now all of my yarn stashed in house, all knitting works smell the same because of humidity.
Now, does anyone know exactly what chemical reaction causes that smell and what compound is given off?

Regarding knitting slowly I’m making progres in my Millefiori Cardigan (I have knitted haplf of the back piece). I also made some rows of border piece in Shipwreck Shawl (I think that I’m in one third of this piece), but it goes even slower that any other work because of beads – I still have lot of them to place on yarn...
My last Finished Object is still unblocked. Guess why? – humidity.
All remaining works are crying for mercy, stashed somewhere in corners...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

O podlaskich koronkach

Nabyłam jakiś czas temu drogą kupna podręcznik do robienia na drutach estońskich zwiewnych ażurów. Kosztowała swoje, ale jestem z niej bardzo zadowolona, bo w miarę w bezbolesny sposób przeprowadza czytelnika za rączkę po raju luksusowych szaliczków z dziurkami i groszkami. Przedstawia z jednej strony historię estońskich wytwórczyń tych małych dzieł sztuki, a z drugiej strony raczy zdjęciami dzieł inspirowanych vintage’owymi wzorami.
Postanowiłam pochwalić się książeczką przed mamą szanownego małżonka, kobitką bardzo sympatyczną i ceniącą piękne rzeczy.
Mama, kartkując książeczkę wykrzykiwała co chwila: „O! Babcia robiła kiedyś takie serwetki! Dokładnie ten sam wzór! Identyczne!”
Babcia pochodzi z Podlasia.
Bywam u niej.
Wiem, że robiła na drutach, ale jakoś nigdy nie rozmawiałam z nią o tym...

No proszę, to ja kupuję książkę napisaną przez Amerykankę, która przedstawia rzekomo unikalne wzory, a tuż pod ręką mam skarbnicę wiedzy, i to tym cenniejszą, że mogę otrzymać praktyczną lekcje wzoru.
Tak sobie myślę, że jest to znak naszych czasów. Rozluźniają więzy międzypokoleniowe. Dorosłe dzieci rzadko mieszkają z rodzicami, a już z dziadkami prawie w ogóle, a przecież sto lat temu kilka pokoleń mieszkających razem było zupełnie zwyczajnym zjawiskiem. Wówczas to kobiety siadywały razem i wytwarzały ubrania – przędły, tkały, dziergały, haftowały. Jeden wzór przechodził z pokolenia na pokolenie płynnie, przez obserwację i wspólne wykonywanie.
A teraz, by nauczyć się tego, co robiła kiedyś babcia, sprowadzam drogą książkę zza granicy, w obcym języku.


PS. „Gwiazda Zaranna" spłynęła wczoraj z drutów. Dłubanie z koralikami dało pożądany efekt – jest to prosta chusta z ażurową bordiurą usiana kropelkami rosy. Foty będą, jak będzie odpowiedni klimat.

Once i’ve bought a book about estonian lace. It was quite expensive but I’m fatisfied. It clearly explains technique of knitting lace and displays lot of lovely pattern. Last sunday I showed this book to my mother-in-law ‘cause she likes beautiful things much.
As she leafed through the book she called out “Oh! My mother used to knit such pattern! And that one too! They’re just the same!”
Grandma comes from Podlasie (north-eastern Poland), and I visit her, but never speak about knitting.
Well, it seem’s that these days are just like that. Families of few generations no longer live together as it used to happen hundred years ago. The tradition is no longer handed on from generation to generation, patterns are no longer learned knee to knee.
Now you just need to buy some expensive book just to teach yourself what your grandma used to do.

czwartek, 18 czerwca 2009

O włóczkach

Zakupiłam u Laury Kashmir, w ilości wystarczającej na rozpinany sweterek, w kolorze jasnobeżowym. W jednym motku mieści się ponad jedna trzecia kilometra włóczki, co sprawia, że jest ona bardzo wydajna. Bardzo trafnym „chłytem maketingowym” jest forma motka, przypominająca dysk UFO. Szalenie mi się to podoba (głupie, a cieszy, nie?). Na metce napisano, że włóczka jest przeznaczona na druty o rozmiarze 4 mm, co moim zdaniem jest pomyłką. Na 3.5 mm robi się w miarę luźno, 3 mm byłyby idealne. (chociaż zapewne wszystko zależy od dziergającego)
Producent włóczki ponadto bardzo udanie dobrał kolory dla całej serii, za wyjątkiem jasnobeżowego. Zakupując właśnie ten odcień spodziewałam się czegoś kolorystycznie zbliżonego do kawy z mlekiem, w rzeczywistości jednak coś Producentowi wpadło do kadzi z barwnikiem, co nadaje różowy odcień (może to malinowa landrynka, może szczur). W rezultacie kolor włóczki w świetle dziennym niepokojąco zbliża się do nieokreślonego spranego bieliźnianego z nieznośnym różowawym akcentem, co szalenie utrudnia wybór modelu do wydrutowania.
Trochę się głowiłam, co by tu wydziergać, by nie wyglądało mdło i doszłam do wniosku, że powinien to być razie model o zdecydowanym akcencie, dawkowanym jednak oszczędnie. Jak na przykład Millefiori cardigan.


Zakupiłam także popielaty KidMohair z Adriafilu, w lokalnej pasmanterii.
Motek jest tak leciuchny i niesamowicie miękki, że sprawia wrażenie chmurki. Zaczęłam jeszcze w dniu zakupu z niego dziergać, tylko po to by stwierdzić, że chyba jeszcze za wcześnie dla mnie na operowanie tak cienką i delikatną włóczką. Za bardzo mi się ślizga po drutach. Włóczka prawie nic nie waży, wiec nie stawia oporu ani powietrzu, ani grawitacji, stąd głupie uczucie, które powoduje, że kurczowo trzymam druty, by w tej mgiełce nie pogubić oczek. Poza tym włóczka jest na tyle cienka, że trudno ją dostrzec w sztucznym świetle. Tak wiec chyba z przerobieniem tej włóczki będę musiała poczekać, aż nabiorę pewności w machaniu drutami.


Myszoptico, ten Brueghel jest mój. Tylko że to takie neverending opus magnum. Zaczęłam jeszcze na studiach, nadal nie skończyłam...

wtorek, 16 czerwca 2009

Wielkie wyjście

Szycie było? Było. Turniej był? Był. A relacji jeszcze nie ma. No to proszę:


(ta baba tuż za konskim zadem to ja, na razie nie ma lepszych zdjęć. Zdjęcie pochodzi STĄD)


Zwlekałam z relacją z uwagi na skąpa ilość zdjęć, przedstawiających moją nieskromną osobę w korzystnym ujęciu. Ale jakieś się pojawiły, wiec służę relacją.
Turniej odbywał się w sobotę oraz w niedzielę. Ja włóczyłam się po podwórcu zamkowym tylko w sobotę. Część odtwórców przyjechała jeszcze w piątek, powstał całkiem spory obóz. Pogoda była w piątek i w niedzielę.
W sobotę nie było pogody. Były za to wszystkie rodzaje deszczu, jakie tylko istnieją: od wodnego aerozolu do ulewy zacinającej poziomo. Ubrana w wełniane tkaniny nie mogłam narzekać ani na chłód, ani na wilgoć, bo wełna jest w pewnym stopniu wodoodporna. Niestety, skórzane buty, nawet najlepiej zaimpregnowane, nie są wodoodporne, tak więc przez cały dzień każdemu stąpnięciu towarzyszył chlupot.
Ale nie narzekam.
Pomimo pogody pod psem zebrało się trochę widzów oglądających rozmaite konkurencje turniejowe: a to pojedynki piesze, a to konkurencje dla konnych, a to znów turniej łuczniczy. Był też pokaz tańca dawnego z udziałem moich bliskich znajomych.
Były kramy z dobrem wszelakim, z którego to wyboru skwapliwie skorzystałam, zostawiając rzemieślnikom i kupcom sporą sumę w złocie.
Zakupiłam kubeczek z kamionki, nici jedwabne (kyaaa!!!) i len na podszewkę w kolorze prosiaczkowym.


With this post I would like to welcome on my blog foreign guests. From now on I will publish an english summary of every entry. Be my guest ^__^
Last saturday I participated in Knightly Tournament in Czersk (unfortunately, english version of Czersk Castle website isn't available). It was raining all day. Altough my dress was almost waterproof, my shoes weren’t but I can’t complain. The event was fun anyway. There were market stalls with various items, fights between knights (mounted and dismounted), tournament for archers and 15 century dance show.
I’ve bought some goods like silk threads, pink linen fabric for my purple dress lining (yay!!!) and ceramic cup (yay!).

niedziela, 14 czerwca 2009

Światowy dzień dziergania na drutach

Z racji Światowego dnia dziergania na drutach zmobilizowałam się i pomimo niezbyt szerokich perspektyw pogodowych, udałam się na Pole Mokotowskie. Nie znalazlam tam jednak "baby na bordowym kocu". Postanowiłam więc, skoro już się tam zjawiłam, wyciagnąc druty i się zrelaksować po sobotnich zmaganiach z błotem i wszystkimi istniejącymi odmianami deszczu.
I dobrze zrobiłam, bo jak na znak wywoławczy zaczęły się zbierać miłośniczki robótek: Rene, Myszoptica, Julita, Bietas, Brahdelt i Kalina.
Czas nam upływał miło na dłubaniu, pogoda się ucywilizowała, życie nabrało jaśniejszych barw. Różne były reakcje na taką skondensowaną dawkę drutujących pod gołym niebem.
Zjawił sie na przykład zwariowany staruszek, który zasypywał nas swym słowotokiem, dopóki nie został uprzejmie lecz stanowczo poproszony, by raczył zaprzestać.
Była też para, przygladająca sie nam w zdumieniu. Uchwyciłam tylko, jak przechodzili: "ej, ale o co w tym w ogóle chodzi?..."myśląc zapewne, że to jakiś hapening.
Zjawiła się również starowinka, która zlustrowała nasze prace i z dezaprobatą stwierdziła, że w prawo i w lewo to każdy głupi potrafi. Jedynie Rene zdobyła jej powściągliwą akceptację ("O, ta to zdolna nawet jest...") albowiem dłubała ażurową chustę z bajecznej, skądinąd, włóczki.
Spotkanie było owocne. Bietas rzuciła pomysł, by spotykać się regularnie w gronie robótkujących na ploty, wymianę doświadczeń, wspólne dłubanie. Z niecierpliwością czekam na pierwsze takie spotkanie ^__^

PS: Spaliłam sobie w słońcu dekolt i twarz. Będę pozyskiwać pergamin...

wtorek, 9 czerwca 2009

Wytnij se bociana

Któregoś razu podczas spaceru z szanownym małżonkiem przechodziliśmy koło szkoły, wczesnej podstawówki bądź późnego przedszkola. Jako że była sobota wieczór, budynek był opustoszały, a w klasach ciemno. I tylko na szybach widniały ozdoby wykonane przez dzieci.
Patrzę ja sobie na te ozdoby i widzę, że każda jedna jest identyczna, wszystkie są takie same.
Wycinankowe bociany. Może dzieci musiały bociany pomalować, a może już były pomalowane... Jednakowe.

Wycinankowe bociany to metoda na zdławienie kreatywności wtedy, kiedy najbardziej się ona rozwija. To ujednolicanie gustów, tworzenie przeciętnej, uśrednionej linii upodobań.
To droga, fałszywie oznaczona jako „wyrównywanie szans” czy „równy start”, ze zniwelowanymi różnicami wynikającymi ze zróżnicowania talentów, umiejętności, nakładu pracy. Easy way.
Wycinankowe bociany uczą, że efekt można osiągnąć tanim kosztem, używając gotowca. Wytwarzają poczucie zadowolenia z tej kreatywności, która w istocie jest jedynie nędznym naśladownictwem.

Pierdylion dzieci wycina pierdylion identycznych bocianów z ksiązeczki o pierdylionowym nakładzie.

Potworne.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

...aaaby być na bieząco 4 - fotorelacja na specjalne życzenie

W czwartek miałam depresję szwalniczą. Robiło mi się niedobrze na widok mojej sukni spodniej, która była wówczas po prostu kilkunastoma pasmami materiału jakoś zszytymi razem. O matko! jak ja nie cierpię dłuuugich i nuuudnych szwów nośnych, zmultiplikowanych dodatkowo przez wstawienie w ustrojstwo klinów. Tak wiec w czwartek prychnęłam w stronę kącika z robótkami i położyłam się wcześniej spać.
W piątek było mi lepiej. Najwyraźniej detoks szwalniczy pomógł na tyle, by wziąć coś do ręki.... A były to druty. Ha!



Wszystko przez artykuł z knitty który podsunął mi metodę umieszczania koralików w dzianinie. A ja w pamięci miałam wciąż „Gwiadzę...” która stała się „Zupełnie Zwyczajnym Trójkątnym Szalem”. Tak wiec rozmontowałam zamknięcie oczek w (na szczęście nie zblokowanym jeszcze) szalu i zaczęłam dłubać. Nie takie to proste jest, jakby się wydawać mogło. Po całym wieczorze dłubania jestem dopiero w połowie pracy. Na szczęście, unoszona na skrzydłach wizji, nie tracę motywacji. Zobaczymy, co z tej wizji wyjdzie w realu, hehe...


(Suknia spodnia i wierzchnia, obydwie jeszcze bez rękawów:)


Sobota i niedziela zarezerwowane zostały na szycie (w końcu w czymś muszę wystąpić w Czersku, i dobrze by było, żeby te rzeczy były chociaż z grubsza ogarnięte). Suknia wierzchnia została skrojona i zszyta, sukni spodniej przybyło dziurek na sznurowanie, zostały przeprowadzone eksperymenty mające na celu optymalnie wyglądającego umieszczenia nałęczki i podwijki na mym posępnym czerepie. Jako mężatka nie mogę przecież biegać z rozpuszczonymi włoskami. Niestety, wszystkie wypróbowane konfiguracje nadawały mi wygląd starej baby...

Chusta kwadratowa upięta na warkoczach:

Chusta owalna:


OK, w zasadzie taka jest charakterystyka tego zawoju. Nosiły go wszak kobiety dojrzałe a 27 lat to dojrzały wiek, jak na warunki średniowieczne. Niemniej jest to trudne do zaakceptowania przez współczesną babkę, która zupełnie niedawno korzystała ze zniżek dla nastolatków. Tym bardziej, że takie zawicie ma jeszcze jedną paskudną wadę: optycznie poszerza sylwetkę i sprawia, że wygląda się na niższą, niż w rzeczywistości (i ponownie, jest to trudne do zaakceptowania przez babkę, która codziennie jest bombardowana z bilbordów i gazet tzw. ideałem piękna, wysokim i szczupłym).

(Wygląd ogólny. Uwaga, strój jest w stanie surowym, przede wszystkim nie ma jeszcze rękawów, że o wykończeniu szwów nie wspomnę...)


Tak więc noszenie stroju a mode medieval wymaga stłamszenia kompleksów. Howgh.

Na deser średniowieczne guziczki, zrobione z krążków materiału:

piątek, 5 czerwca 2009

Cukiereczki

Ola rozdaje smakowite cukiereczki na swoim blogu
^__^
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Olu.

wtorek, 2 czerwca 2009

Zakalec na dzień dziecka, czyli nie wierz mężczyźnie.

Wczoraj Jola skusiła mnie babką bananową. Z ciastem tym spotkałam się dawno temu, ale przepis przepadł gdzieś po licznych przeprowadzkach, a i idea bananowca została zapomniana.
Ponieważ WIEM, że ciasto to jest pyszne, nie mogłam się oprzeć, by go nie upiec.
Przedstawiam wam zatem przepis na zakalec idealny, wręcz archetypiczny.
Do wykonania zakalca potrzebne są (niesprawdzone) modyfikacje w przepisie:
1) dwie łyżeczki proszku do pieczenia zamiast jednej łyżeczki proszku i jednej łyżeczki sody (czy to naprawde ma takie znaczenie?)
2) szklanka miodu zamiast szklanki cukru (masa wydawała mi się zbyt gęsta). Okej, może to sprawiło, że ciasto było przyciężkie...
Do wykonania zakalca potrzebne jest również bezgraniczna miłosć i zaufanie do hodowanego w domu mężczyzny:
-Ty, to ciasto to chyba dobre już jest?
-Tak? no może, rzeczywiście...
Tak szybko i spektakularnie opadającego ciasta nie widziałam nigdy. Był to widok jedyny w swym rodzaju.
PS. Ciasto i tak jest pyszne. W sobotę spróbuję je zrobić "jak porzepis przykazał"...
Edi-bk, jedwabne nieci, farbowane naturalnymi pigmentami można znaleźć tu. A turniej będzie w Czersku, w dniach 12-14 czerwca.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

"Między klinami"

Z racji mojego zainteresowania historią zaczęłam szperać tu i ówdzie w poszukiwaniu zdjęć zabytków tekstylnych dzierganych z okresu średniowiecza. Natknęłam się na (nieocenioną) stronę ze zbiorami Victoria & Albert Museum w Londynie (ach, muszę je kiedyś zwiedzić!).
Zdjęcia są przyzwoitej jakości, takoż i opisy. Większosć eksponatów pochodzi z XIX i XX wieku, ale są też egipskie skarpetki datowane na III-V w. n. e. (!)
Polecam tę galerię, bo (zwłaszcza „późniejsze”) eksponaty są wielce inspirujące – vide koszulka dziecięca czy serwetki z Azorów.

(zdjęcie z Victoria & Albert Museum )

Na razie tyle, jeśli chodzi o robótki na drutach.
Średniowieczne krawiectwo pochłonęło mnie bez reszty, można powiedzieć, że jestem „lost in gores”, coś jakby „między klinami”, parafrazując tytuł skądinąd doskonałego filmu.
Walczę z suknią, która nazywa się cotte simple (prosta, spodnia), ale wychodzi mi nie bardzo „simple”, z racji rozmachu w klinach właśnie. Dolna część sukni jest szyta z części, które niemal stanowią koło, będzie więc falować, falować... Taki urok gotyckich kiecek.
Zostało jeszcze 12 dni do turnieju.
Myszoptico, Kocurku, dzięki za miłe słowa. Chusta czeka na zblokowanie, ale nie wiadomo, kiedy się doczeka, bo mieszkam w jednopokojowym mieszkanku bez dywanu, tak więc do blokowania takich rzeczy nadaje sie jedynie łóżko... No chyba, że coś wymyślę...
Anonimie, jeszcze raz dziękuję za pomoc w odcyfrowaniu hiszpańskiego tekstu.
Kiwi, niewykluczone, że jakiś mały projekt udziergam. Na razie szukam zdjęć i opisów zachowanych rzeczy, wiem też, gdzie można dorwać jedwabne nici.