poniedziałek, 14 września 2009

Poronione projekty

Czasami, podczas przeglądania sieci w poszukiwaniu inspiracji, natrafiam na projekty kuriozalne, czasem niedopracowane, a czasami po prostu... poronione. Można sie czasem zastanawiać, co autor projektu miał na myśli.
Za przykład niech posłuży ten projekt (mało czytelne zdjęcie przedstawia kamizelkę ze ściagaczowym karczkiem i dołem przerabianym wzorem, który Dagi nazwała "naparstnica"):
http://www.wilferts.dk/shop/index.php?act=viewProd&productId=21

Pierwsze, z czym mi się skojarzył, to okładka płyty „Delicate sound of thunder” Pink Floyd.


Potem przyszła mi na myśl Diana z Efezu i wszystkie starożytne przedstawienia multipiersiastych bogiń.



Najgorsze w przypadku tego projektu jest to, że brakuje dopisku, czy projekt jest na poważnie, czy tak dla jaj. Czy projektant nie wykazał się wyobraźnią, czy przeciwnie, forma kamizeli ma jakieś przesłanie ideologiczne, na przykład ultrafeministyczne.
Jeżeli to drugie, to można artyście projektantowi wybaczyć.
Jeżeli to pierwsze, ów artysta powinien spłonąć na stosie. Howgh!



PS: Jestem ostatnimi czasy mało aktywna, jeśli chodzi o robótkowanie.
Zaglądam wprawdzie na druciarskie blogi, ale nie jestem w stanie wykrzesać z siebie inwencji, by wrzucić jakiś komentarz, zsocjalizować sie ze środowiskiem... Nie mogę patrzeć na włóczkę.
Prowadzę ostatnio zbyt ciekawe życie, jak w chińskim przysłowiu/przekleństwie...

czwartek, 3 września 2009

Długo się nie odzywałam... Nie było czasu, by zebrać myśli, nastroju, by je ubrać w słowa.
Przez ostatnie trzy tygodnie wydarzyło się wiele rzecz.

Po pierwsze, Przemek uznał mój blog za wart uwagi. Bardzo Ci dziękuję Przemku ta to wyróżnienie. Reguły zabaw blogowych przewidują, że odznaczony w zabawie przekazuje pałeczkę dalej. Ja jednak wyłamię się z tej sztafety, ponieważ musiałabym wskazać na wszystkie osoby, których blogi czytam.

Po drugie, w piątek wróciłam z urlopu w Szkocji. Przyznam, że wyjazd „dał mi trochę w kość”. Zapewne nieprędko udam się znowu do kraju anglosaskiego. Nie podoba mi się tamtejsza atmosfera, tamtejsze jedzenie i tamtejsze mądre wynalazki typu dwa krany nad jedną umywalką, jeden z wrzątkiem, drugi z lodowatą wodą...
Podobały mi się za to morskie wybrzeża, górskie prawie bezdroża (drogi były: jednopasmowe dwukierunkowe, z mijankami), i stada kompletnie wyluzowanych, malowanych owiec.

Po trzecie, na drutach niewiele się dzieje. Podczas wyjazdu zaczęłam szaliczek z ażurowym liściastym motywem, z gryzącej wełny w pięknym jesiennym kolorze. Od tamtego czasu nie mam weny. W ogóle mnie do wełny nie ciągnie. Możliwe, że ciągle nie rozpakowane po przeprowadzce pudła rozpraszają moja uwagę twórczą. Możliwe...