czwartek, 25 lutego 2010

Dlaczego wełna "gryzie"...

Na wstępie serdecznie wam wszystkim dziękuję za komplementy i przemiłe komentarze.
Kite Designer, "zapiątek" to próba zastąpienia anglicyzmu "weekend" przez wyrażenie polskie. Podobnie próbuje się, z różnym powodzeniem, zastępować inne anglicyzmy. Na przykład zamiast e-mail można mówić list-el (od list elektroniczny). Tego ostatniego wyrażenia używa konsekwentnie jeden z redaktorów muzycznych radiowej Trójki.




A teraz do rzeczy. Na początek garść historyjek.

Historyjka pierwsza:
Wadłam kiedyś do polskiego sieciowego sklepu odzieżowego, który dla niepoznaki ma niepolską nazwę. Oczy moje dostrzegły niegłupi całkiem sweterek, ręce porwały, a nogi zaniosły do przymierzalni. Sweterek, jak mówiłam, niegłupi był i nieźle leżał. Ale był nienoszalny. Chyba tylko terminator o stalowej skórze mógłby bez zmrużenia okiem nosić tak gryzący sweterek. Patrzę więc na metkę i oczyy moje robią się wielkie ze zdumienia: X% sztuczne, kolejne X% sztuczne, jakieś 15 % wełna. Jak to możliwe?!

Historyjka druga:
Wpadłam innym razem do innego sklepu sieciowego, proweniencji włoskiej bodajże. Wydarzenia aż do przymierzalni potoczyły sie analogicznie, jak w historyjce pierwszej. Sweterek leżał i był wygodny. Rzut oka na metkę: 100% pure new wool, czyli sama owca. Sweterek ów posiadam od kilku sezonów i jestem wielce zadowolona. Pomimo, że jest to cienka dzianina, jest to najcieplejszy sweterek, jaki mam w szafie - taki do zadań specjalnych na najsroższą zimę. Pikantnym szczegółem jest to, że cena tego wdzianka nie odbiegała znacząco od ceny ciuszka z historyjki pierwszej.

Historyjka trzecia, pozornie bez związku z poprzednimi, również "sklepowa":
Jakis czas temu poszukiwałam bielizny wełnianej lub z tkaniny ze spora domieszką tego włókna. Nie powiem, bielizna tego typu bywa przydatna podczas wyjątkowo niskich temperatur zimowych. Całkiem dorzeczny komplecik wyszukałam, a nie-uprzejma pani ekspedientka, jakby zakonserwowana przed trzydziestu laty, wycedziła przez uszminkowane usteczka cenę owego kompleciku. Cena z takich, co to przyprawiają o wytrzeszcz oczu i opad szczęki, bynajmniej nie z zaskoczenia na tle zadowolenia. Aż byłam ciekawa, co wpłynęło na tak wysoką cenę wyrobu. Otóż, według cedzącej nieuprzejmie ekspedientki, wpływ miał skład tkaniny, z jakiej wykonano bieliznę - 70% wełny i 30% jedwabiu. Jedwab dobra rzecz, pomyślałam sobie, ale dla uspokojenia sumienia zapytałam o wyroby z mniej wyszukanych mieszanek. Ponoć jednak nie produkuje się bielizny ze 100% wełny, ponieważ wełna gryzie. A wełna z jedwabiem ponoć nie gryzie.

O co chodzi w przytoczonych historyjkach? O to, czy "gryzienie" jest cechą immanentną wełny, oraz jaka zawartość procentowa wełny w tkaninie/dzianinie pozwala wykluczyć "gryzienie". Zestawienie ww. historyjek powinno dać do myślenia, że obiegowe opinie dotyczące cech wełny nie są do końca słuszne. Coś tu się nie zgadza moi drodzy. Żeby sie dowiedzieć, co konkretnie, trzeba zaczerpnąć wiedzy o samych owcach, a konkretnie o budowie pokrywy włosowej tego przemiłego zwierzątka.

Owce mają zatem na grzbiecie sierść dwojakiego rodzaju: sztywniejsze, stałe włosy szerstne, zapewniajace owcy pewną odpornosć na wilgoć oraz miekkie włosy puchowe, wypadające na wiosnę, zapewniajace zwierzątku komfort termiczny. Winowajcą "gryzącym" są oczywiście włosy pierwszego rodzaju. Ludziom to "gryzienie" nie podobało się od zarania dziejów, więc starali się w drodze hodowli wyodrębnić takie rasy owiec, które by miały mniej włosów szerstnych a więcej puchowych. Doprowadziło to jeszcze w czasach okołorzymskich do wyhodowania m. in. rasy merynos (przypisuje się ten sukces Saracenom), która charakteryzuje się korzystną dla miłośników miękkości proporcją włosów puchowych do szerstnych.

Oczywiście wełna pochodząca od owiec ras starszych, bardziej prymitywnych również nadaje się do użytku, jednakże wymaga starannej obróbki. W trakcie gręplowania i czesania można się dość skutecznie pozbyć z runa włosów szerstnych, przy czym czesanie, choć wymaga większego nakładu pracy, jest skuteczniejsze. Im lepiej się wełenkę wyczesze, tym mniej gryzie.

A teraz clue. "Gryzienie" jest związane złą obróbką runa. Użycie włókna wełnianego źle przygotowanego doprowadzi do tego, że nawet homeopatyczna ilość wełny w gotowym wyrobie będzie powodować dyskomfort.

Tak więc nie dajcie sobie wmówić, że wełna gryzie wyłącznie z tego powodu, że jest wełną.

A teraz deser. Gryzącą wełnę człowiek zafundował sobie sam przez własne lenistwo. Zanim bowiem człowiekowi przyszło do głowy, że może owcy ściąc runo nożycami, pozyskiwał wełnę skubiąc owieczkę wczesna wiosną z wyłażących jej włosów puchowych. Jak się domyślacie - był to surowiec wysokiej jakości, ze znikomą ilością sztywnych włoosów szerstnych. Wiemy o tym stąd, że do dnia dzisiejszego na Islandii zachował się, wprawdzie szczątkowo, ten właśnie zwyczaj pozyskiwania wełny.

środa, 17 lutego 2010

Wreszcie coś do pokazania :-)

Uwaga, to drugi post w ciągu ostatnich siedmiu dni! Wygląda na to, że współczynnik ekshibicjonizmu wraca mi do porzedniego poziomu i stabilizuje się ;-)

Przedstawiam więc efekty sesji zdjęciowej pt. "Ciepło-zimno". Wionące chłodem zdjecia prawie-plenerowe (balkon to nie plener, ale gdy się nie ma co sie lubi...) przeplatane są dla ocieplenia obrazami we wnętrzu.

Jak sygnalizowałam w poprzednim poście, powoli wracam do wełen, a nawet włóczek. W ramach "terapii", czy też może "rekonwalescencji" po włóczkowstręcie zaczęłam od projektu prostego, ale za to wdzięcznego. Kto buszuje na Ravelry, może zajrzeć tu po szczegóły. Sam wzór jest w sam raz do dziergania relaksacyjnego. Monotonia oczek prawych złamana jest tu i ówdzie narzutami, gubieniem i dobieraniem oczek. Zgubić się trudno, odnaleźć łatwo. Dodatkowo, mój szalik zrobiony jest z włóczki tweedowej, co pozwala zamaskować ewentualne niedoróbki.




Ponadto zabrałam się do reanimacji dogorywających w szafie i po kątach rozmaitych projektów. Dizś pokazuję romantycznie nazwany bliźniaczy projekt - "Gwiazda Zaranna" i "Gwiazda Wieczorna". "Gwiazdy" zrobione są według prostej recepty na szal jednomotkowy, wzbogaconej o koraliki wplecione w bordiurę* - przezroczyste z tęczowym połyskiem dla Zarannej i "benzynki" dla Wieczornej. Post factum, znaczy po udzierganiu, okazało się, że koraliczki oprócz funkcji dekoracyjnej spełniają dodatkowo bardzo praktyczną rolę. Ponieważ włóczka zawiera homeopatyczną ilość wełny, więc blokuje się średnio, a koraliki lekko obciążając chustę pozwalają na wyeksponowanie bordiury.


Zaranną można było obejrzeć jeszcze latem na mojej stronce Ravelry - wpradzie w stanie niezblokowanym i nierozłożonym, ale ponieważ projekt jest bliźniaczy, więc bez drugiej chusty to się nie liczy.



Wieczorna zaś została zaczęta pół roku temu, skończona tydzień temu. Wiadomo dlaczego.
A oto efekt końcowy (zdjęcia makro bordiury polecam powiekszyć - wówczas koraliczki stają się bardziej widoczne).






*) A teraz kilka słów od siostry prowadzącej. Łatwo da się zauważyć, że od kilku miesięcy szanowne współdziergaczki w większym lub mniejszym stopniu ogarnęła mania dziergania szali lekkich, zwiewnych i powabnych. Co i rusz na którymś blogu pojawia się orgiastycznie piękny kawał rękodzieła, wprowadzając ogladających w niemy zachwyt, dziką zawiść, czy inne równie silnie emocjonalnie nacechowane stany.
Niestety, nie mogę pojąć, dlaczego w opisach tychże arcydzieł pojawia się słowo "border", obco i kanciaście brzmiący przeszczep z języka angielskiego. Wszak w naszym języku zadomowiło się już dawno (w dziewiętnastym, osiemnastym wieku?) słówko o źródle francuskojęzycznym, o brzmieniu szlachetniejszym i jakby bardziej wyrafinowanym, czyli "bordiura".
Zatem będę przełamywać i znosić panowanie "borderów", a propagować koronkową i zwiewną "bordiurę".

piątek, 12 lutego 2010

No to do roboty!/Lets get back to work!

Na początek trochę słodkosci, bo dzień pączka właśnie minął, a jak mam jeszcze ochotę na słodycze. Szalenie zdolna i piekielnie pracowita Oiran, wytwarzająca rzeczy absolutnie wyjątkowe, urządziła rozdawajkę. Cudeńka owe zrobione są z jedwabnej tkaniny, techniką, jaką stosuje sie do wyrobu ozdób do włosów dla maiko (gejsz-praktykantek).


***
No, to teraz do roboty. Jakoś ostatnio mało piszę, ale nie oznacza to wcale że mniej robię. Chyba mi sie po prostu współczynnik ekshibicjonizmu zmniejszył, bo na wenę nie narzekam.

Styczeń upłynął mi pod znakiem igły i nitki. Był to swojego rodzaju powrót do wełny, przeprowadzony w łagodnej formie.
Dostałam zadanie zrewitalizowania i zmodernizowania ubioru historycznego. Punkt wyjścia stanowiła suknia wierzchnia typu houppelande, czyli obszerna szata spinana pasem sukiennym, pasamoniczym lub skórzanym.

(Zdjęcie ze strony rpk.freha.pl)




(H. Bosch, Siedem grzechów głównych, detal)


Rzeczone houppelande ma już wiele lat. Sukno wełniane rozciągnęło się na bocznych szwach i spowodowało wyciągnięcie się części, w którą wszywa sie rękaw, niemal do pasa. "Plan naprawczy" zmierzał do zmiany, odświeżenia kroju sukni przy jednoczesnym wyeliminowaniu niedogodności, spowodowanych przez rękawy.
Mój średnio udany schemat zamieszczonyponiżej przedstawia dokonane zmiany.



Kolorem czarnym oznaczyłam krój wyjściowy. Kolor czerwony wskazuje zmiany kroju. Jak widać, zmierzałam do dopasowania sukni w pasie. Natomiast kolorem niebieskim oznaczyłam wstawione części materiału - kliny poszerzające spódnicę oraz niwelujące wcięcie rękawa.
Powstała suknia wierzchnia dośc dopasowana do sylwetki, bez rozcięć, zakładana przez głowę, wzorowana na ikonografii niemieckiej z II połowy XV wieku.

Voila: