czwartek, 21 lutego 2013

Łańcuszki jak fale...

Łańcuszki blogowe są jak fale - odbijają się od ścianek internetu i nawracają. Zazwyczaj irytujące, czasem niosą z sobą pewne korzyści. Można na przykład wskutek działania fal łańcuszkowych odnaleźć nowe miejsca w sieci. Albo dają one pretekst do opowiedzenia o sobie czegoś więcej niż zazwyczaj.
Kolejny raz trafił do mnie łańcuszek "Liebster blog", tym razem od Karoliny (bez cukru). Bardzo dziękuję za to wyróżnienie.
Pozwolę sobie odpowiedzieć na niektóre zadane przez Karolinę pytania i całkowicie pominąć część o nominacjach i typowaniach.
Co sprawia Ci największą przyjemność w tym co robisz?
Największą przyjemność sprawia mi uczenie się czegoś nowego. Następny w kolejności będzie kolor. Lubię pracować z kolorem - czy to przy dizerganiu, czy przy krojeniu warzyw na obiad.

Co byś robiła gdybyś nie musiała nic robić?
Robiłabym to, co bym chciała :-) Paradoksalnie zakres czynności, które bym wówczas wykonywała nie różniłby się znacznie od czynności, które zazyczaj wykonuję. Tylko brak presji czasu i okoliczności sprawiłby, że stałyby się przyjemne.

Życie bez hobby to....?
Nie wiem, zawsze się czymś zajmowałam.

Twoje hobby/pasja  to czas wyrwany pomiędzy obowiązkami czy stały element dnia?
Moje hobby jest wplecione, współistnieje z tym co zazwyczaj jest do zrobienia. Na szczęście nie muszę wyrywać czasu na rękodzieło z tego przeznaczonego na sen, czy jedzenie :-) Stąd też latem działam mniej, zimą więcej.

Twój blog to tablica, dzięki której dokumentujesz własne dokonania, miejsce do którego zapraszasz innych by się pochwalić, czy może jeszcze coś innego?
Oprócz wymieniaonych w pytaniu celów traktuje bloga również jak portal społecznościowy w skali mikro, tyle że bez zobowiązań typu logowanie itp. Miłe komentarze na temat moich prac zawsze cieszą, ale najbardziej cenię sobie wymianę zdań, podczas której uczę się czegoś nowego lub mogę komuś w czymś pomóc. 

wtorek, 19 lutego 2013

Koronki



Piękna katastrofa, prawda? Pasiak okazał się po prostu za mały, zatem wszelkie wątpliwości na temat pasków i uskoków zostały przecięte jednym uderzeniem miecza, że sie tak literacko wyrażę.
Dziś wrzucam na druty powtórkę, będę kombinować z uskokami. Może tym razem wyjdą satysfakcjonująco.

sobota, 16 lutego 2013

Co z tymi paskami?

Z różnych względów często robię rzeczy pasiaste. Wybór wzoru determinują zazwyczaj dostępne zapasy włóczki, a poza tym - lubię paski. Sporo rzeczy dziergam bezszwowo, naokoło, bo tak jest zdecydowanie szybciej. Wykończenie takiej dzianiny teoretycznie to minuta osiem.Oszczędza się dodatkowe blokowanie i zszywanie.
Lubię ładnie wykończone rzeczy, więc obczaiłam w necie różne patenty na zmianę koloru w dzianienie-tubie bez uskoku, który mocno psuje efekt. Jeśli chodzi o dziewiarskie sztuczki, najlepszym chyba źródłem jest strona TECHknitting, a post o paskach jest tu (klik) (a tu nowsza wersja postu, z ładniejszymi fotkami)
Pierwsza rzecz, w której zastosowałam trik to pierwsza pasiasta kamizelka Króliczka. Tam co do zasady przy zmianie koloru przerabiałam pierwsze okrążenie normalnie, w kolejnym przesuwałam pierwsze oczko rzędu bez przerabiania. Udało się to całkiem nieźle, ale kosztowało sporo. Każda zmiana koloru to buło cięcie nitki i doczepianie nowej, a w rezultacie milionpińcet nitek do wszywania. Ktoś mógłby postukać się w czółko na  takie wyznanie, ale, jak dowiecie się w dalszej części, w tym szaleństwie jest metoda.
Niestety, nie mam pod ręką zdjęć "szwu" tamtej kamizelki. Jak ją znajdę, obiecuje obfocić i uzupełnić post.
Kolejny pasiak to Urodzinowa. Tu - ten sam myk. Mój wewnętrzny len kombinował i próbowałam zmieniać kolorki w okrążeniach bez ciachania nitki, ale się poddałam po którymś tam pasku. Trudno jest wyregulować napięcie nieużywanej aktualnie nici tak, by myk z podnoszeniem oczka wyszedł zadowalająco, a i dzianina porządnie wyglądała.

Kiedy robiłam kolejnego pasiaka, mój wewnętrzny leń nie dawał mi spokoju. Postanowiłam wypróbować patent z "wędrującym" początkiem okrążenia. Rzecz polega na tym, że oprócz tego, że w drugim okrążeniu danego koloru podnosi się pierwsze oczko bez przerabiania, to każdy nowy kolor zaczyna się oczko dalej. W pasiaku, który widzicie niżej, nie cięłam nitki, przekładałam ją po lewej stronie robótki. Niestety, zmiana koloru nie jest niewidoczna, a zaistniał dodatkowy efekt w postaci "wędrującego uskoku":

Ponadto to częste przesuwanie oczek bez przerabiania podciąga do góry dolny brzeg dzianiny. Owszem, można to zblokować, ale w noszeniu i tak brutalne fakty wyłażą na wierzch.


A teraz ostatni akt tego dramatu w trzech aktach.
Jak wiecie ostatnio popełniłam kolejnego pasiaka, dalej próbując połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli triki dziewiarskie z obietnicą uniknięcia ciężkiej roboty. Postanowiłam wykorzystać sztuczkę o której przeczytałam gdzie indziej. Mianowicie, w pierwszym rzędzie nowego koloru należy wykonać taki myk: przełożyć pierwsze oczko na prawy drut, podnieść z lewego na prawy oczko z rzędu poniżej tego pierwszego, sru je oba z powrotem na lewy i przerobić obydwa razem nitką nowego koloru. Robi się szybciej, niż się o tym czyta.Dziabię sobie te paski, nitek se nie ucinam, tylko pracowicie rozplątuje motki, robótki przybywa. Sztuczka działa, ale tylko na początku.
Niestety, w miarę jak praca postępuje, efekt jest coraz gorszy.Uskoki się pogłębiają w miarę jak podnoszone oczka wyciągają  nitkę prowadzoną po lewej stronie. Normalnie eskalacja problemu. W dodatku dzianina w miejscu łączenia robi się wyraźnie nieelastyczna, co zapowiada, jak wyżej, podciągnięcie brzegu dzianiny.

Dlatego też jeszcze przed połową pleców zdecydowałam się na zmiane kolorków BEZ SZTUCZEK i zrobienie w tym miejscu markowanego zapiecia. Wiecie, sru łańcuszkiem szydełkowym od góry do dołu, przyszyć guziczki i po sprawie. Akcji jeszcze nie przeprowadziłam, decyzja sie uprawomocnia, ewentualne odwołanie nie jest wykluczone.

Wnioski.
Przedstawione patenty możliwe, że są przydatne, ale w robótkach, w których paski są tylko akcentem lub występują rzadko rozstawione. 
W moich robótkach paski są clue projektu, dlatego patenty prowadzą mnie czasem, jak w ostatnim przypadku, w ślepą uliczkę. Podstawowym problemem, jaki spotykam, jest podciąganie się brzegu dzianiny w miejscu zmian kolorów, co zmusza mnie do cięcia nitki przy każdym nowym pasku.

Dzieląc się z wami swoimi spostrzeżeniami zachęcam do rozmowy. Jak sobie radzicie z paskami? macie ulubione triki? Może by tak pogadać o tym, czego się zazwyczaj nie pokazuje, czyli o lewej stronie dzianiny? Może by tak dyskusja po "ciemnych stronach drutowania"?
Zapraszam :-)

środa, 13 lutego 2013

Kung fu

Właśnie zaczęłam trzecią w swej karierze dziewiarskiej kamizelkę "Urodzinową" wg wzoru Lete.
Bardzo lubię ten wzór, bo jest bezszwowy, prosty, bezpretensjonalny i dobrze wyglądający. Planowałam tę robótkę od dawna, ale jej rozpoczęcie ziściło się po ogłoszeniu przez Lete akcji wspólnego dziergania, czyli KAL .
Kamizelka powstaje z Cashmiry Alize, kupionej w Naszych-Motkach

Jestem w 1/3 pracy.
A dlaczego kung-fu? Wyrażenie to, powszechnie kojarzące się ze sztukami walki, ma z kopaniem w stylu Bruce Lee niewiele wspólnego. Kung-fu oznacza czynność lub praktykę wymagającą cierpliwości, której poświęca się czas  i uwagę w celu osiagnięcia określonego wyniku. Innymi słowy jest to droga do doskonałości. Tak więc może istnieć nawet kung-fu robienia naleśników.

***
Posty o paskach i barbiowych ciuszkach w przygotowaniu. Berka nadal nabiera mocy urzędowej.

środa, 6 lutego 2013

Ona...

Dzisiaj coś z zupełnie innej beczki.
Już od dłuższego czasu, od kilku lat czułam się obserwowana. Czułam, że coś czai się za rogiem, roztacza swoją potężną aurę. Przeczuwałam, że kiedy się ujawni i zaatakuje, mogę nie wytrzymać naporu i ulec. Ostatnio przeczucie się nasiliło.
Siedziałam sobie grzecznie na kanapie z drutami i ciepłą herbatką, kiedy znienacka z czasoprzestrzeni wyłoniła się ONA i walnęła mnie swoją różową torebeczką.

Padłam na ziemię jak rażona piorunem, a na swym mostku poczułam ucisk małego różowego obcasiku...


***
Odwiedzając Siostrzyczkę miałam okazję z dużą radością stwierdzić, że wciąż, mimo perypetii życiowych rodem z "Przeminęło z wiatrzem", posiada ona swoją ulubioną Barbie. Z radością małej dziewczynki, chciałabym dodać. Lalkę odziedziczyły jej dziewczynki, choć chyba tak naprawdę trochę ją ignorują, bo na taki przekaz popkultury są jeszcze za małe. Może to i lepiej, bo dzięki temu, oraz dzięki kategorycznemu zakazowi (a moja Siostrzyczka potrafi być KATEGORYCZNA) ruszania warkoczyka lalki, Barbie jest wcziąż w niezłym, jak na swój wiek i sposób użytkowania, stanie.
Wciąż nawet posiada swoją oryginalną sukieneczkę. Kiedy wpadła mi w oko, była jednak całkiem goła, dlatego musiała wpaść także w moje ręce. W dwa wieczory machnęłam ze skrawków włóczki dwa komplety ciuszków. Założenie główne było, by ciuszki były łatwe w obsłudze dla trzylatki. Założenie dodatkowe - aby znośnie wyglądały. Można bowiem ubrać Barbie nawet w wór pokutny, pod warunkiem jednakże, że posiada on wcięcie w talii i modelowanie w rejonie klatki piersiowej. Odstępstwa od tej reguły to zbrodnia, którą powinno się karać publiczną chłostą :-)
Zatem poddaję osądowi te oto udziergi, które uważam za bardzo satysfakcjonujące z dwóch powodów. Po pierwsze, pozbywam się reszteczek, kłębuszków, kawałeczków nitek (ubranko żłółte i fioletowe pochłonęło w całości dwa takie kłębuszki). Po drugie, manewrując oczkami i rzędami udało mi się stworzyć ubranka, które nie gubią zupełnie figury Barbie, a co najwyżej ją trochę pogrubiają. No ale taka natura dzianiny. Każdy w swetrze wygląda na dwa kilo więcej. Do tego sądzę, że po krótkiej instrukcji obsługi ubranek starsza z siostrzenic poradzi sobie z ubieraniem (bo z rozbieraniem to nawet i bez tego).


Zadowolona z efektu postanowiłam zrobić dla laki coś więcej. Poszperałam w sieci i znalazłam tutorial na spa dla włosków Barbie. Zastosowałam. Włoski zabłysły nylonowym blaskiem, odzyskały lśnienie platynowego blondu. Zostały uporządkowane i na nowo zaplecione w warkoczyk. Wiadomo.
Przy okazji zetknęłam się ze światem kolekcjonerów i miłośników Barbie i mówię wam, gdybym sama nie była kolekcjonerką* i miłośniczką wełny, uznałabym tych ludzi a kosmitów.
Zaczęłam sobie przypominać swoje lalki i w ciągu dwóch dni namierzyłam wszystkie. Przypomniałam sobie, jak wyglądały oryginalnie i dowiedziałam, jak sie nazywały.
A w końcu, zachęcona sukcesami w restaurowaniu lalek udałam się do pobliskiego lumpeksu i nabyłam, co znalazłam:

Lalka jest jeszcze w stanie, w jakim ją dorwałam. Dodam, że to zupełnie niezły stan, jak na lalkę z lumpeksu.

Mając w ręku obie lalki spostrzegłam, jak bardzo się różnią i zaczynam rozumieć pasję kolekcjonerów. Sama raczej nie zacznę ich zbierać. Kręci mnie jednak możliwość złowienia trupka lalki i doprowadzenia jej do przyzwoitego stanu, łącnzie z własnoręcznym sporządzeniem odzienia. Niewykluczone, że co jakiś czas wrzucę na bloga coś z lalkami, tym bardziej, że zbliża się ciepły sezon i handlarzy pierdółkarskich przybędzie na okolicznym bazarku. Tymczasem prezentuję obie laleczki w nowych ubrankach.

Jeśli opis ubranek wyda sie wam przydatny, dajcie znać. Póki Drobiazg jest na zimowisku, mam je pod ręką i mogę prześledzić oczka. 

Ps: wpis jest z kategorii "tylko krowa nie zmienia poglądów". Przez dłuższy czas stałam na stanowisku, że laki to raczej nie, a Barbie to już w ogóle. A jednak...

*) - która z was, dziewiarek, jest w stanie z ręką na sercu powiedzieć, że nie jest w istocie kolekcjonerką włóczek? Hę? 

Urocza

Wracam w dzierganiu do tego, co mi wychodzi zdecydowanie najlepiej i sprawia najwiecej satysfakcji - do pasiastych kamizelek dziecięcych. Tym razem kamizelka raglanowa dla młodszej siostrzenicy.
To wielka przyjemność zaprojektować i wykonać ubranko dedykowane. Wówczas idealnie wygląda ono na nosicielu. Podobnie jest z Uroczą. Mała siostrzenica jest uroczym aniołkiem, subtelnym i delikatnym, dlatego wybrałam dla niej lekkie, pastelowe kolory. Mimo, że zazwyczaj nie wygląda najlepiej w rózowym, to jednak ten odcień, w połączeniu z pozostałymi, pasuje idealnie.


Całość wykonana jak zwykle z jakichś norweskich czy innych skandynawskich wełen z drugiego obiegu, tym razem otrzymanych od przyjaciółki. Basiu, jeszcze raz dziekuję!


Jak się będzie nosić to się jeszcze okaże, bo Drobiazg Siostry wyjechał do Dziadka.
Za to sama Siostra dochodzi do siebie po kolejnej, bardzo inwazyjnej tym razem chemioterapii. Udało się dopasować dawcę szpiku kostnego, przeszczepienie było w zeszłym tygodniu. Jak się nowe komórki sprawują, będzie wiadomo mniej więcej za tydzień, więc trzymajcie kciuki.
A następnym razem będzie o czymś z zupełnie innej beczki.

wtorek, 5 lutego 2013

Myst - zajawka

Chusta Myst nabrała mi się na druty i szybko skończyła. Dzierganie odpędzało nudę w drodze do i z Zakopanego, przy czym dzierganie w busie o dziwo okazało się łatwiejsze, niźli w pociągu. Patrzcie, Państwo...
Zużyłam 3/4 motka norweskiego merynosa wagi 600m/100g, przy czym w moim motku było 90 :-(
Z pozostałości powstają mitenki do kompletu.
Jeśli chodzi o sam wzór, jest czytelnie napisany, chociaż nie uwzglednia rozliczeń w rzędach skróconych dla mniejszych (innych niż podstawowa) wersji. No i sama konstrukcja rzędów skróconych nie do końca mi pasuje.Okazuje się, że chusta nie formuje się samodzielnie w półksiężyc i wymaga zblokowania do tego kształtu. W przeciwnym razie na górze szala powstaje nieestetyczna fałda-buła. Uważam, że to błąd projektanta. Chusta powinna zostać zaprojektowana w taki sposób, aby nie odkształcała sie nieestetycznie w trakcie noszenia bardziej, niż tego wymaga natura dzianiny z wełny.
Za to wzór ażurowy jest uroczy i prosty w robocie (chociaż ja się pomyliłam na samym początku i samym końcu wzoru ;-) ).


Na razie zdjęcia poczwarki. Czekam, aż się mitenki wydziergają, wówczas zaprezentuję cały komplet.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Pocztówka z Zakopanego



 To był króciutki wyjazd, niezbyt wypoczynkowy, ale udało nam się wyskoczyć do Tatrzańskiego Parku Narodowego, czyli po prostu - w góry.
Na pewno tam wrócimy w porze roku umożliwiąjacej spacery.
Marzą mi się jeszcze narty, ale nauka jazdy musi jeszcze trochę zaczekać.


Ps. Przez dwa tygodnie byłam wykluczona elektronicznie, siedząc w domu z kaszlącym berbeciem. Mam zaległości blogowe, które z przyjemnością uzupełnię w tym tygodniu.