piątek, 5 sierpnia 2016

Wprawki śliwkowe

Zagroziłam swojemu kołowrotkowi, że go oddam mojej mamie  na podpałkę, bo fochy robił. Zaczął działać jak należy.
Ufarbowałam 100 gramów czesanki zwiniętej w luźny warkocz (tak naprawdę w tłusty łańcuszek szydełkowy) z inspiracji tutorialem Deborah z ChemKnits.


Ułożywszy czesankę wlałam najpierw czerwoną farbkę, odczekałam, aż się trochę wchłonie. Pokropiłam tu i tam żółtą, a po chwili wlałam farbkę niebieską. Przykryłam pokrywką i zdecydowałam nie mieszać, chcąc poznać możliwości takiej metody farbowania. Nie sfilcowałam (brawo!), wysuszyłam i przędę.
Po farbowaniu czesanka wyglądała tak: pyszne fiolety, przejścia kremowe (tam gdzie farbka nie dotarła) trochę ciepłych brązów.

Po przygotowaniu do przędzenia mamy taką śliwkową chmurkę.

Pojedyncze nitki gotowe do połączenia w jedną:


A pierwsza część gotowej nici wygląda tak.

Teraz jeszcze trzeba zrobić próbkę na drutach. A może od razu coś do noszenia?




wtorek, 2 sierpnia 2016

Nabawiłam się...

Jestem wam, moi Czytelnicy, winna jeden wpis, który przeleżał się w folderze roboczym o miesiąc za długo. Oto moje wrażenia z pierwszych dni z moim własnym kołowrotkiem (wpis przygotowany jeszcze w czerwcu):


Upss... Wygląda na to, że się nabawiłam nowego hobby. Kiedy już napisałam poprzednią pochwałę przędzenia, zaczęłam nieśmiało zerkać na strony z ogłoszeniami tudzież ogólnie zdobywać szerszą wiedzę na temat machiny magicznej do robienia włóczek. W efekcie tych umizgów subtelnych do mojego domu przyjechał kołowrotek (mina pana kuriera, jak się dowiedział, co dostarczył - bezcenna). W ogromnej paczce, która zajęła jedną trzecią podłogi w pokoju, w całości, zapakowany tak, że przetrwałby ruskie uderzenie nuklearne. Rozpakowywałam go oblana zimnymi potami, które zawdzięczałam w niewielkim tylko stopniu podnieceniem, a w dominującym - galopującą grypą.
 


(Trzy! trzy dodatkowe szpule na szpularzu! Skarb!)

Potem mokra szmatka, parę kropli smaru i można było jechać. Akurat była w domu czesanka kupiona na aledrogo jako resztki czesanek do filcowania, bo tania i wielokolorowa. Zamierzałam ją w pierwszej kolejności przeznaczyć na ocieplanie czapek, ale to było zanim zdałam sobie sprawę, że przędzenie to będzie taki hicior. 

W każdym razie kołowrotek okazał się być w dobrym stanie i z każdym kolejnym dniem pracy na nim (nie nad nim) okazywał się coraz mniej zepsuty, to jest coraz lepiej się z nim dogadywałam.
W efekcie sprzędłam większość moich zapasów w ciągu kilku dni, krótkimi seriami, poznając możliwości własne i sprzętu.

A ponieważ bardzo mi się podoba to całe przędzenie, będę o nim pisała.
Ale bez obaw, dziewiarstwo powróci, bo na cóż byłaby umiejętność produkowania nitek, gdybym nie umiała ich wykorzystać.