wtorek, 2 sierpnia 2016

Nabawiłam się...

Jestem wam, moi Czytelnicy, winna jeden wpis, który przeleżał się w folderze roboczym o miesiąc za długo. Oto moje wrażenia z pierwszych dni z moim własnym kołowrotkiem (wpis przygotowany jeszcze w czerwcu):


Upss... Wygląda na to, że się nabawiłam nowego hobby. Kiedy już napisałam poprzednią pochwałę przędzenia, zaczęłam nieśmiało zerkać na strony z ogłoszeniami tudzież ogólnie zdobywać szerszą wiedzę na temat machiny magicznej do robienia włóczek. W efekcie tych umizgów subtelnych do mojego domu przyjechał kołowrotek (mina pana kuriera, jak się dowiedział, co dostarczył - bezcenna). W ogromnej paczce, która zajęła jedną trzecią podłogi w pokoju, w całości, zapakowany tak, że przetrwałby ruskie uderzenie nuklearne. Rozpakowywałam go oblana zimnymi potami, które zawdzięczałam w niewielkim tylko stopniu podnieceniem, a w dominującym - galopującą grypą.
 


(Trzy! trzy dodatkowe szpule na szpularzu! Skarb!)

Potem mokra szmatka, parę kropli smaru i można było jechać. Akurat była w domu czesanka kupiona na aledrogo jako resztki czesanek do filcowania, bo tania i wielokolorowa. Zamierzałam ją w pierwszej kolejności przeznaczyć na ocieplanie czapek, ale to było zanim zdałam sobie sprawę, że przędzenie to będzie taki hicior. 

W każdym razie kołowrotek okazał się być w dobrym stanie i z każdym kolejnym dniem pracy na nim (nie nad nim) okazywał się coraz mniej zepsuty, to jest coraz lepiej się z nim dogadywałam.
W efekcie sprzędłam większość moich zapasów w ciągu kilku dni, krótkimi seriami, poznając możliwości własne i sprzętu.

A ponieważ bardzo mi się podoba to całe przędzenie, będę o nim pisała.
Ale bez obaw, dziewiarstwo powróci, bo na cóż byłaby umiejętność produkowania nitek, gdybym nie umiała ich wykorzystać.

4 komentarze:

  1. Piękna maszyna:) Zdrowiej szybko i zasiadaj do przędzenia. Ja też mam takie "cudo" kupione w szwedzkiej Armii Zbawienia za grosze, ale jeszcze nie wypróbowałam, bo nie potrafię!
    Podobno wciąga jak nie wiem co, aż strach zaczynać:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąga, to prawda! Jak już się złapie, o co chodzi, to jest to zajęcie baaardzo relaksujące, a relaks uzależnia ;-)
      Jeżeli masz kogoś w okolicy, kto mógłby po pierwsze sprawdzić, czy twój sprzęt działa, a następnie pokazać, jak to wszystko powinno chodzić, to się nie zastanawiaj tylko działaj!
      Ale znam takie pionierki, które tylko wspomagając się internetami dały radę opanować sprzęt i umiejętność i dziś przędą przepiękne nitki.

      Usuń
  2. Wciąga i pożera w całości :) Pozdrawiam kolejną adeptkę sztuki przędzenia.

    OdpowiedzUsuń