czwartek, 5 sierpnia 2010

Dłubię...

Mało ostatnio pisuję, za to dużo robię, w tym także trochę i na drutach. Na przykład tę liściastą chustę. Wzór wygrzebałam w Antique Pattern Library, spodobał mi się i postanowiłam rozkminić opis wykonania z 1950 roku, używając tego, co pod ręką, czyli pozostałości włóczki po Millefiori. Calkiem przyjemna robótka, z tym że, jak już wspominałam kiedyś, wolę szale które się robi od bordiury do środka. Stale zwiększająca się liczba oczek działa na mnie jakoś demotywujaco, więc nie wiem, na ilu powtórzeniach wzoru szal się skończy. Plan jest taki, żeby wykorzystać resztę wełny z tego nieszczęsnego byłego sweterka.

Prawie sto lat temu, czyli gdzieś koło maja, zaczęłam szaliczek Triinu z "Knited lace of Estonia". Wzór banalnie prosty, błyskawicznie zapadający w pamięć. Jak sobie zapamiętałam schemat w maju, tak już do niego nie muszę zaglądac, a szaliczek się dzierga po kilka rządków na tydzień. Bardzo przyjemna robótka, która w bardziej sprzyjających okolicznościach zostałaby skończona w ciagu dwóch-trzech dni. Na efekty końcowe czekajcie jeszcze jakieś cztery tygodnie.
Szaliczek robiony z resztek szpuli Shipwreckowej (trochę tej nitki jeszcze jest, na drugi na przykład Triinu).


Tak więc coś sie dzieje i dziać się będzie nadal. Na bieżąco śledzę nowości na Ravelry, na bieżąco zaglądam do swoich zbiorów włóczkowych.
Ostatnio wygrzebałam włóczkę z historią. Otóż w zeszłym roku wyjechalismy z małżonkiem i paczką do Szkocji w celu powłóczyć się po wrzosowiskach i pozażywać romantycznej aury, oraz w moim prywatnym celu - zdobyć ciekawe włóczki.
Jak już wspominałam, wyjazd udał się średnio - Króliczek już wtedy wdawał się we znaki, chociaż wcale go jeszcze nie było widać a włóczek przywiozłam mało, bo chociaż podróżowaliśmy po szkockim owczym Eldorado, to w lokalnych sklepach z mydłem i powidłem włóczki było jak na lekarstwo.
Poniżej włóczka, słynny Harris Tweed, z której ma powstać męski szalik.

Właściwie szalik miał powstać już zeszłej jesieni, ale kiedy miałam się za to zabrać, włóczka zmusiła mnie do sprintu w kierunku łazienki. Właściwie to Króliczek mnie zmusił. Miałam w czasie ciąży nadwrażliwośc na zapachy, na przykład na zapach lanoliny.
Po tym pamiętnym sprincie nie zaglądałam do szafki z włóczkami przez kilka miesięcy.
Było nie było, nadwrażliwość minęła, a ja przewinęłam wełnę z buchty w megakłębek i wkrótce wrzucę ją na druty.
To tyle, jeśli chodzi o relacje z frontu robótkowego.

4 komentarze:

  1. Witam. To z pierwszego zdjęcia wpadło mi w oko, produkuj raźno!
    W ciąży to ja na niektóre kolory patrzeć nie mogłam i też jedna wełenka leżała w niełasce ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tia... Przez te atrakcje ciążowe Króliczek nie ma ani jednej wydzierganej przez mnie rzeczy - ani kocyka, ani czapeczki, ani buciczków, choć jedna tylko Vista wie, ile mam zapisanych na kompie słodkich wzorów na słodkie rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. :) jak byłam w ciąży i miewałam mdłości od czegoś, to potem, już po porodzie, w ogóle nie mogłam na to patrzeć - śmierdziało mi to i już. I tak wyciągnęłam kilka miesięcy temu robótkę, która leżała odłogiem... 5 lat. Bo odłożyłam ją przezornie w początkach ciąży z drugim dzieckiem - niedobrze mi się robiło, jak tylko ją widziałam. :) Właśnie niedawno na Amazonie oglądałam okładkę tej książki, o której piszesz, niestety nie ma ona zdjęć stron. Czy jest dobra? A tak w ogóle to witam :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, Ann.
    Książka jest niczego sobie. Zawiera pokrótce omówioną historię ażurów estońskich, wskazówki na temat technik wykonania szali (całkiem nieźle wytłumaczone) kilkanaście gotowych wzorów i tezaurus motywów na końcu.
    Wzory są rozpisane czytelnie i rozrysowane w schematach.
    Ja swoją kupiłam przez empik.com

    OdpowiedzUsuń