Kiedyś zrobiłam eksperyment, żeby sprawdzić, czy dam radę uprząść trochę wełny. Uprzędłam. Zwinęłam. Schowałam.Za mało jej było, żeby do czegoś użyć. Ale przypomniałam sobie o niej, kiedy mnie sparło na farbowanie wełny. Do eksperymentów - jest w sam raz.
Jak się poczyta tu i tam, to się okazuje, że kuchnia obfituje w wyposażenie i materiały do podobnych prac. Jest patelnia do paelli, jest ocet, są barwniki spożywcze (u mnie pozostałości po Wielkanocy - barwniki do jajec). Wełnę namoczyłam, ułożyłam i... co ja wam będę opisywać, sami popatrzcie:
Pojechałam po bandzie i wrzuciłam wszystko - jak eksperyment, to eksperymentujemy, prawda?
Po drodze dochlupnęłam więcej octu, bo coś sytuacja była blada. Jak chwyciło...
...to wylazło z garnka coś takiego:
Ale czy z takiej pstrej włóczki da się w ogóle coś zrobić? przyznam szczerze, że dotychczas nie wyobrażałam sobie swetra z takiej ciapatej włóczki. No ale właśnie zaczęłam sobie wyobrażać. Prosty, luźny krój, raglan. Takie ciepełko na jesień.
Akurat tej włóczki jest za mało, by coś z niej konkretnego zrobić, ale
już zaraz, już niedługo pokażę wam wełnę inną niż wszystkie, która już u
mnie jest i czeka na SPA ;-)
A dlaczego Speedy Gonzalez? Bo mi farbowanie wełny chodzi po głowie już jakieś pięć lat, od kiedy Marta z Zagrody popełniła wielce inspirujący i informujący post o swoich poczynaniach farbiarskich...