Dwa i pół roku temu wyszydełkowałam serwetkę, która miała być prezentem na rzeczone święto. Z wyszydełkowaniem sobie poradziłam, na wykończenie musiała czekać latami przekładana z kupki na kupkę, z pudełeczka do pudełeczka, z nadzieją, że może już niedługo...
Czas jej nastał przy okazji krochmalenia śnieżynek (czy jestem pierwsza z tematem śnieżynek w tym roku?), których nie pokażę, bo już pofrunęły do nowego domu.
Okazuje się, że wykończeniówka przy takiej serwecie może człowieka... wykończyć. Ale ja jestem nie przyzwyczajona, takie rzeczy się u mnie blokują niezwykle rzadko. Dobrze, że dziecko pomagało, bo mogłabym nie zdzierżyć, hy hy...
Dziś tylko tyle, bo znowu usiłuje wyrwać trochę czasu dla siebie. Notka przez to niedorobiona, ale mam tak jak w tym dowcipie o robotnikach - panie, taki zasuw mamy, ze nie ma kiedy taczek załadować...
Następny wpis będzie albo znowu szydełkowy - śnieżynkowy, albo sweterkowy, co zależy od tego, kiedy dotrę do pasmanterii po guziki...
Ładna serwetka. Szkoda, że musiała tyle odczekać, ale czasem tak bywa.
OdpowiedzUsuńŚliczna serweta :-) Piękny wzór.
OdpowiedzUsuńNieważne, ile czekała na krochmalenie - ważne, że się doczekała :-)
Pozdrawiam serdecznie.