środa, 16 sierpnia 2017

Ruski elektryk

Interesuję się przędzeniem ładnych kilka lat, aktywnie (jak na moje możliwości) przędę od roku. W czerwcu ubiegłego roku kurier podrzucił mi mój pierwszy kołowrotek typu holenderskiego (czy to na pewno holender to nie dam ręki uciąć, nie jestem biegła w tych sprawach). Kilka niteczek na nim uprzędłam, ale jego rozmiary i osiągi nie zachęcały do częstych i aktywnych posiedzeń.
Raz, ze dzieciaczki też koniecznie chciały przaść razem ze mną, dwa - że to jednak klekotek, trzy - trochę mu jednak brakuje do nowoczesnych kołowrotków: szybkości, przełożeń i w ogóle tych wszystkich fajerwerków i wodotrysków.

Przyczaiłam się więc, polując na okazję i zdobyłam: mojego ruskiego elektryka. Przybył do mnie z trzema szpulami, mieszczącymi 100 gramów. Właściwie to ona, kołowrotek Zamieć. Kręci ładnie wte i wewte, szybciej lub wolniej, w zależności od mojej potrzeby albo... jej widzimisię. Tak, ten sprzęt ma swój charakter, a nawet charakterek. Ale i tak go kocham.

 (zdjęcie tymczasowe: nie mogę znaleźć przejściówki do karty apartatu, więc jest tylko zdjęcie komórkowe...)

Wiele prządek woli tradycyjne kołowrotki. Kochają drewno, lekki stukot, "duszę" kołowrotka. Dodanie do kołowrotka silnika uważają za profanację. Ja z kolei uważam, że kołowrotek to narzędzie, z silnikiem po prostu nowocześniejsze. Dlatego kiedyś tam, w przyszłości, kiedy kieszeń na to pozwoli, kupię sobie kolejnego elektryka, mniej charakternego, bardziej solidnego i niezawodnego. Może z germańskim rodowodem? No chyba, że mnie fortuna pokocha i będę mogła przenieść się do większego lokum. Wówczas nie odmówię sobie przyjemności posiadania również kołowrotka o tradycyjnym napędzie.

Pierwsza niteczka okazała się lekko niedokręcona - musiałam dołożyć jej skrętu, czyli przepuścić przez maszynkę drugi raz. Udało się, więc nitkę potroiłam jeszcze metodą łańcuszkową i ufarbowałam. Efekt kolorystyczny jest dość bliski pierwotnym zamierzeniom - nie jest źle. Nitka ostatecznie jest nierówna, ale za to miękka i już wskoczyła na druty.


Druga (i trzecia!) niteczka ukręcona przy pomocy ruskiego elektryka to wełna norweska, fantastycznie pofarbowana przez Justynę z Yarn and Art. Nie chciałam, zeby mi się kolorki pomieszały, więc te nitki też potroiłam metoda łańcuszkową. Będzie z niej czapka - witraż z knitty.com, oraz szal strzałka z efektami specjalnymi.





4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Prawda? Dlatego ukręciłam dwa! Nie miałam dość tych pięknych kolorków :-)

      Usuń
  2. Najprzyjemniejsza rzecz to tworzyć własne kompozycje kolorystyczne. Czekam na udziergany efekt końcowy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne niteczki. A co do "elektryka", to maszyny do szycia też kiedyś były na pedał.... a kto teraz na takiej szyje?
    Kibicuję Ci z Twoim "ruskim" :)

    OdpowiedzUsuń