Parę lat temu, w ramach rozpieszczania wewnętrznego dziecka, kupiłam sobie kilka barbitek. Bez żadnego oszukiwania siebie, że "to dla córki". Zamierzałam nadrobić zaległości z dzieciństwa i trochę się pobawić w projektanta odzieży dla światowej kobiety. Z szyciem wprawdzie mi nie za bardzo wyszło, bo jednak, żeby ciuszek w skali 1:6 wyglądał schludnie, musiałby być uszyty na maszynie. Ja maszyny do szycia nie mam, dlatego mimo sporych umiejętności w szyciu ręcznym, wygląd ubranek mnie nie zadowalał. No cóż, zdarza się.
Za to dzianina wiele znosi i dobrze wygląda, jeśli się za bardzo nie odpuszcza staranności. Dlatego od czasu do czasu, gdy głowa nie pozwalała na dłuższe projekty, w jeden - dwa wieczory robiłam jakieś wdzianko dla lalki. Mam taką ulubioną projektantkę rzeczy lalkowych, Frances Powell, która specjalizuje się w rzeczach w skali 1:12, do kolekcjonerskich domków dla lalek. Ostatnio projektuje więcej dla ludków w skali 1:6. Jej projekty są bardzo tradycyjne. Dużo dziergania w częściach i zszywania, klasyczne modele. Ale na klasycznym modelu można też porumakować i popuścić wodze fantazji.
Dla samej lalki Barbie zrobiłam klasyczny sweter w stylu aran. Docelowo model ma być na barbitkowego faceta, ale na barbitce o pełniejszych kształtach sprawdza się jako sweter oversize.
Oprócz maluchów 1:6 mam też ogromniastą lalę w skali 1:3, kupioną w czasach sprzed zarazy na chińskim portalu aukcyjnym. Jej też zrobiła kilka wcale udanych ubranek:
improwizowaną białą tunikę
jesienny komplecik (sweter wg projektu Frances, berecik mój)
oraz komplet zimowy, z którego jestem szczególnie dumna (sweter też wg Frances, czapka moja)
Dużą lalę nabyłam z ciekawości, jak to jest mieć taką azjatycką z kulkami w stawach, którą można dowolnie ustawiać do zdjęcia i odziewać wedle własnego widzimisię. W sumie fajny z niej model, lub raczej manekin, tylko jest strasznie wielka. Siedemdziesięciocentymetrowa lala potrzebuje jednak sporo miejsca, by móc ją fajnie ustawić do zdjęcia, a ja właśnie cierpię na braki w tym zakresie.
Muszę się jednak przyznać, ze z tego całego dopieszczania wewnętrznego dziecka wyciągnęłam jeden wniosek. Tak naprawdę wcale nie potrzebuję mieć lalek, a zależy mi na niewielkich szybkich projektach dziewiarskich. Nie tworzę sobie lalkowych historii, ich osobowości, image. Nawet nie lubię, jak mi siedzą na wierzchu w mieszkaniu, bo ciasno. Barbitki na codzień leżą na waleta w pudle, duża azjatycka w częściach w drugim.
I chyba dlatego właśnie, jeśli chodzi o małe rozmiary robótek, przerzuciłam się na skarpetki.