Zeszłoroczny śnieg, czyli czapki z minionego sezonu.
Mój niespodziewany dziewiarski powrót zaczął się od braku czapki. Ja to jednak lubię mieć ciepło w uszy, kiedy śnieg z deszczem zacina z ukosa. Dlatego zapragnęłam czapki, i to od razu żakardowej, żeby nie umrzeć z nudów przy pracy, a potem z zimna na dworze. Szybki przegląd zapasów dropsowej flory ujawnił mnogość kolorów, dlatego zaczęłam czapkę inspirowaną ceramiką bolesławicką. Bardzo mi się ta czapka udała. Po długiej przerwie w dzierganiu oczka przerabiały się gładko i radośnie, a względnie krótkie przejścia kolorystyczne zwalniały od dodatkowej roboty przy łapaniu nitki z lewej strony dzianiny. Bolesławicka wyszła jednak trochę na mnie ciasna, więc czapkę przejęła córka.
Jak córka przejęła czapkę, syn zechciał też jedną dla siebie. Ja dalej w klimatach żakardowych, więc zrobiłam prosty wzorek graficzny. Niestety, foto mam tylko po lewej stronie, bo synecki wrzucając kurtkę do prania nie wyciągnął czapki z rękawa, no a potem czapka była już za mała...
Na końcu zrobiłam czapkę która miała być dla mnie, ale też została czapka dla kogoś innego. Z tej czapki jestem szczególnie zadowolona, bo delikatny wzór i kolor ładnie grają ze sobą, a nawet trafiłam z rozmiarem. Wzór jest z książki Alice Starmore, włóczka to wciąż Flora z zapasów, druty 3mm, jak we wszystkich powyżej.
Nawet "korona" czapki wygląda całkiem przyzwoicie:
Ostatecznie, jak ten szewc, co bez butów chodzi, nie zrobiłam w minionym sezonie czapki dla siebie. Cóż, będzie następny sezon ;-)
***
Do następnego.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń