piątek, 26 sierpnia 2011

U schyłku lata

Lato ma się ku końcowi. Zaliczyliśmy z Króliczkiem wspaniały miesiąc na Mazurach:



...potem cudowne dwa tygodnie nad Bugiem:



...a teraz, po powrocie do domu pracowicie przygotowujemy się do jesieni. Czas skompletować jesienną wyprawkę dla malucha, przygotować się do zmian organizacyjnych w rodzinie.
Jest to również dobry moment na podsumowania.
Ponieważ to blog rękodzielniczy, dzielę się wynikami podsumowania w włóczkowej materii.
Otóż włóczek ci u mnie dostatek. A raczej klęska urodzaju. To konstatacja znakomitej większości włóczkomaniaczek, Ameryki nie odkrywam. Przyznaję, że dopada mnie frustracja, kiedy podczas jakichś porządków albo poszukiwań w szafach znienacka wypada na mnie zakitrana plastikówka z kilkoma motkami tego lub owego, o zapomnianym już przeznaczeniu.



Nazbierało się tego dwa kartony. Kilka dodatkowych wyżej wspomnianych plastikówek nie wygądałoby wyjściowo na zdjęciu, ale są na stanie. Wiem, nie biję rekordów, ale to i tak więcej, niż jestem w stanie na bieżąco przerabiać. Postanowiłam zatem tej jesieni nie kupować nic nowego. Pod żadnym pozorem.
Zabieram się za jesienne akcesoria - projekty szybkie i przyjemne. Żadnych tam wycudowanych, praco- , czaso- i włóczkochłonnych wyrafinowanych dzieł sztuki.

Po prostu - odwłóczkowanie.


wtorek, 16 sierpnia 2011

Nakręciłam

Ukręciłam, połączyłam, uprałam i oto jest:

Pierwsza własnoręcznie uprzędziona włóczka :-)


Około 120 metrów z 50 gramów czesanki z merynosa, kolor naturalny. Jeszcze nie wiem, co z niej zrobię, być może dokręcę więcej na coś konkretniejszego, na jakiś prosty szaliczek na przykład.


A tymczasem na drutach interesująca chińska włóczka (70% wełna, 30% akryl i 6% trudno powiedzieć czego ;-) podejrzewam że kurczliwości bądź rozwlekalności, co okaże sie w praniu).
Oto wielki powrót słynnego wzoru Millefiori Cardigan.


Na razie tylko zajawka - kardiganek się dzierga.

środa, 3 sierpnia 2011

Wkręciło mnie

To oficjalne. Wkręciło mnie.
...i to na zasadzie - "nie przyszła góra do Mahometa- musiał Mahomet przyjść do góry", gdzie Mahomet to czesanka i wrzeciono.


Żeby było jasne - to nie jest mój debiut. Debiut nastąpił jakieś 3 lata temu na wrzecionie własnoręcznie skleconym z pałeczki do chińszczyzny oraz oszlifowanego papierem ściernym kawałka cegły, z dużym udziałem pasa niezbyt idealnie zgręplowanej wełny. Wówczas poprzędłam jeden wieczór i rzuciłam w kąt. Gdzieś się jeszcze wala to pionierskie wrzeciono. Jak mi się nawinie pod aparat, to pokażę.


Niemniej jednak temat błąkał się po moich zwojach mózgowych, choć nie na tyle, by ruszyć szanowną i skołować lepszą wełnę i jakieś bardziej udane narzędzie.
Do czasu, kiedy przyjaciółka wróciła z wyjazdu odtwórczego i podstępnie zwabiła do siebie, niby to zdjęcia pooglądać, wyjazd omówić...
A tam (u przyjaciółki) - czesanki, wrzeciona, pełen wybór.
Dłużej nie sposób było się opierać - no i mnie wkręciło.


Kręcę sobie, kręcę to wrzecionko po kilka minut dziennie, w ramach dostępnego wolnego czasu oraz sił witalnych.
Przędzie mi się, przędzie całkiem zadowalająca nić.
Będzie z tego włóczka z podwójnej nitki na coś małego, albo na później, na coś większego, jak dokręcę więcej.