środa, 3 sierpnia 2011

Wkręciło mnie

To oficjalne. Wkręciło mnie.
...i to na zasadzie - "nie przyszła góra do Mahometa- musiał Mahomet przyjść do góry", gdzie Mahomet to czesanka i wrzeciono.


Żeby było jasne - to nie jest mój debiut. Debiut nastąpił jakieś 3 lata temu na wrzecionie własnoręcznie skleconym z pałeczki do chińszczyzny oraz oszlifowanego papierem ściernym kawałka cegły, z dużym udziałem pasa niezbyt idealnie zgręplowanej wełny. Wówczas poprzędłam jeden wieczór i rzuciłam w kąt. Gdzieś się jeszcze wala to pionierskie wrzeciono. Jak mi się nawinie pod aparat, to pokażę.


Niemniej jednak temat błąkał się po moich zwojach mózgowych, choć nie na tyle, by ruszyć szanowną i skołować lepszą wełnę i jakieś bardziej udane narzędzie.
Do czasu, kiedy przyjaciółka wróciła z wyjazdu odtwórczego i podstępnie zwabiła do siebie, niby to zdjęcia pooglądać, wyjazd omówić...
A tam (u przyjaciółki) - czesanki, wrzeciona, pełen wybór.
Dłużej nie sposób było się opierać - no i mnie wkręciło.


Kręcę sobie, kręcę to wrzecionko po kilka minut dziennie, w ramach dostępnego wolnego czasu oraz sił witalnych.
Przędzie mi się, przędzie całkiem zadowalająca nić.
Będzie z tego włóczka z podwójnej nitki na coś małego, albo na później, na coś większego, jak dokręcę więcej.

3 komentarze:

  1. Rewelacja!!!:)Może kiedyś też zacznę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam :-) Wysiłek niewielki a satysfakcja znaczna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze wrzeciono dla mnie jakieś magiczne było, ale go nie pojęłam do tej pory!

    OdpowiedzUsuń