poniedziałek, 22 września 2014

Chłodniej, nie?

Tak to już bywa, że po lecie zaczyna się jesień. Chłód się zakrada, wypełza z zakamarków. Ale my się chłodu nie boimy bo grubaśne swetry mamy. Mamy mianowicie Big Cable według projektu Justyny Lorkowskiej, który bardzo sobie chwalimy:


Mój sweter powstał z włóczki Merino Bulky Yarn Artu - i jest to bardzo dobre zagospodarowanie materiału kupionego lata temu, którego przekładanie z jednego miejsca w drugie zaczęło być już denerwujące. Tak wiec to pierwszy powód do zadowolenia. Drugi jest taki, że bardzo chciałam mieć w swej garderobie taki ocieplacz, ale się nie składało. Do czasu, aż Justyna ogłosiła testowanie nowego wzoru. Nic przecież nie działa tak motywująco, jak termin zakończenia testu, prawda? 
Trzeci powód do zadowolenia jest taki, że Big Cable dzierga się w mgnieniu oka. Moja wersja powstała na drutach 8mm i 6 mm. 

Obecnie jest to moje ulubione okrycie - w sam raz do samochodu czy na szybkie zakupy. Spełnia także okazjonalnie funkcje kocyka dziecięcego.  Same plusy.



To jeszcze na koniec dodam, że akurat dzisiaj Justyna ogłosiła pomocję na swoje wzory, warto zajrzeć, a nuż?

Ps, o trupie będzie kiedy indziej, a wsiąkacz zamieni się raczej w tradycyjne spodenki, bo mi się po drodze odwidziało.
Do następnego.

wtorek, 9 września 2014

Atawizm i inne kwestie

Od paru dni mnie nosi. Płynie przez moje neurony przemożna chęć dokonywania zmian, załatwiania rzeczy dotychczas niezałatwionych, porządkowania, układania. No i dziergania. Taki stan zazwyczaj dopada ludzi na wiosnę, a tu proszę, wrzesień. Stawiam hipotezę, że to pozostałości po instynkcie człowieka z etapu zbieracko-łowieckiego: zrobić przed zimą co się da, żeby przezimować z sukcesem. No, to doprawdy ostatni moment, bo zaraz światła dziennego będzie jak na lekarstwo, marazm jak mgła zasnuje mózgi, każdy będzie się chciał owinąć w kokon i w nim doczekać wiosny. No ale co ja tu będę pisała o wpływie światła słonecznego na ludzkie mózgi, skoro to blog robótkowy?

Jak już wspomniałam, dziergać też mi się chce. Aktualnie na tapecie mam "wsiąkacz" z Cool Wool Print, którego robocza nazwa brzmi Lucy on the Sky with Diamond aka paw jednorożca. No co ja poradzę, takie mam skojarzenia, kiedy patrzę na tę wełnę. CO to jest "wsiąkacz"? To jest nazwa dla wełnanego ochraniacza na tekstylną pieluchę. W krajach anglosaskich, gdzie tradycja robienia na drutach jest żywa od stuleci, matki robiły swoim maluchom takie ochraniacze - soakers. Ja wiem, że wśród matek Polek pieluchujących tekstylnie panuje określenie "otulacz". Ale "wsiąkacz" zapanował u mnie niepodzielnie.
Tak więc siedzę sobie i kombinuję z tym ochraniaczem wełnianym, a jak już mi coś konkretnego wyjdzie,
to się z wami podzielę.



Odnośnie wełny spod samiuśkich Tater jest pomysł! Zrobię, jak zasugerowała K., płaszczyk. A konkretnie, podejmę próbę rekonstrukcji mojej obecnej, ukochanej, nieco już sfatygowanej kurteczki zimowej. Na razie rzecz jest w fazie koncepcyjnej. Na pewno będzie robiona gęstym splotem. Już kombinuję, by użyć całej wełny i zastosować gradientowe przejścia kolorów (i już pojawia się piknięcie niepokoju, czy wełny starczy - serio?!). I zalanolinuję, będzie deszczoodporna. No i z dużym prawdopodobieństwem będę chciała zrobić podszewkę, najchętniej z materiału pochodzenia naturalnego (ach, gdzie znaleźć jedwab?) lub zbliżonego do naturalnego, to jest wiskozy. Ale wszystko ma swoje miejsce w kolejce, więc projekt musi poczekać, aż zaopatrzę potomstwo w odzież ciepłochronną, to jest sweterki.


Ponadto muszę się uporać z pewnym trupem z szafy, ale o tym będzie następnym razem.

poniedziałek, 1 września 2014

Pomocy

Spłynęło na mnie szczęście w postaci jakichś 3 kg wełny spod samiuśkich Tater.


Sterta wełny robi tak porażające wrażenie, że w głowie pozostaje tylko myśl: "w co tu ręce najpierw włożyć?". I: "co z tym dalej robić?".

W związku z tym na gwałt potrzebuję zwijarki. Czy ktoś z Warszawy byłby skłonny pożyczyć zwijarkę na kilka dni?
Tymczasem idę prać, bo góra szczęścia zalatuje przędzalnią.