Ja chyba muszę wszystko hurtem pokazać, bo normalnie
blogowanie moje leży i kwiczy. Uwaga, dużo zdjęć i trochę opisów.
Od zeszłego roku popełniłam dwie chusty Justyny:
wyrafinowaną
Piccadilly i Big Jima w stylu country. Jeżeli chodzi o tę
pierwszą, to zdecydowanie nie jest chusta, którą da się robić przed
telewizorem, albo ze stadem Hunów uganiających się konno i z łukami po
mieszkaniu wielkości znaczka pocztowego. Ona wymaga skupienia i zaangażowania.
Przepiękna bordiura jest dziergana według wzoru bardzo trudnego do
zapamiętania, dlatego schemat ze wzorem musi być cały czas pod ręką. Za to
efekt wart jest całej włożonej pracy, i jest to efekt wow. Włóczka podfarbowana przeze mnie. Z buraczka zrobił się taki jakby burgund, i dobrze. Kolor, niestety, niefotografowalny. Aparat głupieje od tego zestawienia kolorystycznego. Czerwony pasek z AlpakiSilk Dropsa, szlachetna czerwień, a nie oranż...
Jeżeli chodzi o
Big Jima, to moja wersja jest robiona z
polskiej wełny, a więc nie jest to przytulas, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Kontrastowe wstawki są zrobione z tej samej wełny, autorsko pokolorowanej przez
skromną osobę autorki niniejszego bloga. Gdyby wełna była przystępniejsza,
byłby hicior, a tak – trzymamy się na dystans, przez kurtkę z kapturem. Z
frędzli zrezygnowałam, podobają mi się te czyste linie. W czasie pracy mocno
kusił mnie pomysł przerobienia Big Jima na kocyk, gdyby mi kiedy przyszło do
głowy rzeczywiście robić kocyk. Co dziwne, z tego co donosi ravelry, jeszcze
nikt się nie zdecydował na kocyfikację tej chusty.
Kolejna rzecz, to pulowerek dla dziecka młodszego, bo miało
akurat taką potrzebę. Tym razem wypróbowane już
Dunes z użyciem Fabela Dropsa.
Jest to włóczka cieńsza, niż wzór przewiduje, dlatego dziergałam według
instrukcji dla rozmiaru na czterolatka. Niespełna trzylatka nosi z upodobaniem,
a użyta włóczka gwarantuje przeciwpancerną jakość (zadowolona z efektu
obkupiłam się w fabele jak nieprzytomna, na tapecie jeden „dorosły” sweterek i
dwa „dzieciowe” w planach).
Sezon jesienno-zimowy upłynął pod znakiem drobiazgów,
niezbędnych do uzupełnienia zimowej stylówy, jak to rękawiczki
wg wzoru Dropsa
z włóczek z zapasów,
Hello Kitty w wersji eksperymentalnej, z Nepala, z pikotkami
i rzędami skróconymi dla ochrony uszu (działają świetnie!)*,
chusta
Close to you (Justyno, uwielbiam twoje wzory), z
Merino Bamboo, pomalowanego elegancko przez Martę z Zagrody (wiskoza bambusowa
daje delikatny, luksusowy połysk tej włóczce),
czapy na zamówienie, czyli gigantyczny pompon
i szerszeń (jakość zdjęć ziemniaczana, bo i ziemniakiem były
zdjęcia robione)
Przed świętami wyrobiłam się jeszcze ze świateczną serwetą
szydełkową, nic skomplikowanego, po prostu gwiazda, pokazywana wcześniej w
klimatycznym ujęciu
a także lalkowe kreacje.
Następnie zrobiłam dwa
Valanary wg wzoru Eleny Nodel, noszone
entuzjastycznie przeze mnie i córę oraz kominiarę, zamówioną i równie
entuzjastycznie noszoną przez dziecię starsze. Kominiara jest w wersji
eksperymentalnej, będę nad nią jeszcze pracować, bo ma potencjał.
Na sam koniec zimy ekspresowo wręcz trzasnęłam tęczową
strzałę, wzór z niczego, czyli z głowy. Zabawne, jak by mi się teraz przydała
trygonometria, gdybym cokolwiek jeszcze pamiętała ze szkoły. Założę się, że da
się obliczyć, ile włóczki (zakładając ze mamy ograniczoną ilość) można zużyć w
pierwszej części pracy, by bezpiecznie można było dojść do końca w drugim
etapie.
I to tyle, aż tyle rzeczy dzierganych niezaraportowanych.
Pytanie brzmi, gdzie jestem, kiedy nie ma mnie tu, na blogu? Jestem na forach
Ravelry, które zaspokajają moją potrzebę ekshibicjonizmu i kontaktów z damami
dziergającymi.
*) I made pussycat hat before it was cool!