Maleńkie kłębuszki bawełny przerabiam na bardzo boho, soczyście kolorowy letni topik.
poniedziałek, 27 czerwca 2022
poniedziałek, 13 czerwca 2022
Zeszłoroczny śnieg
Zeszłoroczny śnieg, czyli czapki z minionego sezonu.
Mój niespodziewany dziewiarski powrót zaczął się od braku czapki. Ja to jednak lubię mieć ciepło w uszy, kiedy śnieg z deszczem zacina z ukosa. Dlatego zapragnęłam czapki, i to od razu żakardowej, żeby nie umrzeć z nudów przy pracy, a potem z zimna na dworze. Szybki przegląd zapasów dropsowej flory ujawnił mnogość kolorów, dlatego zaczęłam czapkę inspirowaną ceramiką bolesławicką. Bardzo mi się ta czapka udała. Po długiej przerwie w dzierganiu oczka przerabiały się gładko i radośnie, a względnie krótkie przejścia kolorystyczne zwalniały od dodatkowej roboty przy łapaniu nitki z lewej strony dzianiny. Bolesławicka wyszła jednak trochę na mnie ciasna, więc czapkę przejęła córka.
Jak córka przejęła czapkę, syn zechciał też jedną dla siebie. Ja dalej w klimatach żakardowych, więc zrobiłam prosty wzorek graficzny. Niestety, foto mam tylko po lewej stronie, bo synecki wrzucając kurtkę do prania nie wyciągnął czapki z rękawa, no a potem czapka była już za mała...
Na końcu zrobiłam czapkę która miała być dla mnie, ale też została czapka dla kogoś innego. Z tej czapki jestem szczególnie zadowolona, bo delikatny wzór i kolor ładnie grają ze sobą, a nawet trafiłam z rozmiarem. Wzór jest z książki Alice Starmore, włóczka to wciąż Flora z zapasów, druty 3mm, jak we wszystkich powyżej.
Nawet "korona" czapki wygląda całkiem przyzwoicie:
Ostatecznie, jak ten szewc, co bez butów chodzi, nie zrobiłam w minionym sezonie czapki dla siebie. Cóż, będzie następny sezon ;-)
***
Do następnego.
niedziela, 29 maja 2022
Przydasie
Znalazłam w KIKu markery dziewiarskie. Przydadzą się. Są lepsze niż Lidlowe, nie tak sztywne i mają ładniejsze kolory. Jakościowo odbiegają jednak od standardowych markerów od KnitPro.
Ale spełniają swoją funkcję.
***
Dziękuję każdemu, kto tu zagląda, komentuje. Wybudzanie bloga ze śpiączki to niełatwe zadanie, a wy w tym bardzo pomagacie.
niedziela, 22 maja 2022
Małe rozmiary
Parę lat temu, w ramach rozpieszczania wewnętrznego dziecka, kupiłam sobie kilka barbitek. Bez żadnego oszukiwania siebie, że "to dla córki". Zamierzałam nadrobić zaległości z dzieciństwa i trochę się pobawić w projektanta odzieży dla światowej kobiety. Z szyciem wprawdzie mi nie za bardzo wyszło, bo jednak, żeby ciuszek w skali 1:6 wyglądał schludnie, musiałby być uszyty na maszynie. Ja maszyny do szycia nie mam, dlatego mimo sporych umiejętności w szyciu ręcznym, wygląd ubranek mnie nie zadowalał. No cóż, zdarza się.
Za to dzianina wiele znosi i dobrze wygląda, jeśli się za bardzo nie odpuszcza staranności. Dlatego od czasu do czasu, gdy głowa nie pozwalała na dłuższe projekty, w jeden - dwa wieczory robiłam jakieś wdzianko dla lalki. Mam taką ulubioną projektantkę rzeczy lalkowych, Frances Powell, która specjalizuje się w rzeczach w skali 1:12, do kolekcjonerskich domków dla lalek. Ostatnio projektuje więcej dla ludków w skali 1:6. Jej projekty są bardzo tradycyjne. Dużo dziergania w częściach i zszywania, klasyczne modele. Ale na klasycznym modelu można też porumakować i popuścić wodze fantazji.
Dla samej lalki Barbie zrobiłam klasyczny sweter w stylu aran. Docelowo model ma być na barbitkowego faceta, ale na barbitce o pełniejszych kształtach sprawdza się jako sweter oversize.
Oprócz maluchów 1:6 mam też ogromniastą lalę w skali 1:3, kupioną w czasach sprzed zarazy na chińskim portalu aukcyjnym. Jej też zrobiła kilka wcale udanych ubranek:
improwizowaną białą tunikę
jesienny komplecik (sweter wg projektu Frances, berecik mój)
oraz komplet zimowy, z którego jestem szczególnie dumna (sweter też wg Frances, czapka moja)
Dużą lalę nabyłam z ciekawości, jak to jest mieć taką azjatycką z kulkami w stawach, którą można dowolnie ustawiać do zdjęcia i odziewać wedle własnego widzimisię. W sumie fajny z niej model, lub raczej manekin, tylko jest strasznie wielka. Siedemdziesięciocentymetrowa lala potrzebuje jednak sporo miejsca, by móc ją fajnie ustawić do zdjęcia, a ja właśnie cierpię na braki w tym zakresie.
Muszę się jednak przyznać, ze z tego całego dopieszczania wewnętrznego dziecka wyciągnęłam jeden wniosek. Tak naprawdę wcale nie potrzebuję mieć lalek, a zależy mi na niewielkich szybkich projektach dziewiarskich. Nie tworzę sobie lalkowych historii, ich osobowości, image. Nawet nie lubię, jak mi siedzą na wierzchu w mieszkaniu, bo ciasno. Barbitki na codzień leżą na waleta w pudle, duża azjatycka w częściach w drugim.
I chyba dlatego właśnie, jeśli chodzi o małe rozmiary robótek, przerzuciłam się na skarpetki.
piątek, 13 maja 2022
Jednak dziergam.
Już myślałam, że etap dziewiarski mam za sobą. Przeszło rok bez weny. Druty w szafie, włóczka w świat. Tak było, nic nie ściemniam.
Bloga chciałam zamknąć. Weny do pisania tez zabrakło. Zastanawiałam się nawet czasem, czy strony nie zhakowały mi tureckie boty, jak to się kiedyś zdarzało, ale nie. W sumie ulga, bo parę godzin tu włożyłam, trochę serca, humoru, ciekawości, ironii, przenikliwości, zmysłu estetycznego. Czasem nawet sama sobie zaglądam w starsze rejony bloga, żeby sobie przypomnieć to i owo.
Od kilku miesięcy jednak dziewiarstwo znów jest blisko.
Tylko, że inaczej.
Już nie nowe wspaniale techniki i eksploracja, fascynujące formy i wyzwania.
Tym razem chodzi o oczko za oczkiem, aż do końca robótki, aż do wszycia i obcięcia nitek, aż do prania i blokowania. Coś do podcastu, serialu i filmu. Ręce zajęte a głowa wolna.
A potem dzianina na mnie i na bliskich ludziach. Serce rośnie. Trochę wam pokażę, ale ostrzegam, zdjęcia są wyjątkowo dziadowskie.
Tu mężowski sweter (ale mu podkradam). Alpaca dropsa, wzór Justyny Lorkowskiej.
Tu synowski, w którym dziecko moje duże mieszkało przez ponad miesiąc. Fabel dropsa, rozliczenie karczku wzięte z jakiegoś prostego swetra z dropsowej strony, reszta przymierzana w trakcie pracy, żeby było dobrze. Nawet zadanie przedłużenia swetra (bo jednak się zrobił za krótki) zrobiłam bez kwękania. I tak, mój syn ma włosy najdłuższe, najgęstsze i najbardziej lśniące z całej rodziny. Taka ironia genowa.
Natomiast ostatnio masowo trzaskam skarpetki. Wreszcie dobrałam właściwie rozmiar drutów i liczbę oczek pod własne potrzeby, opanowałam podstawową recepturę i robię je na pamięć. Paradoksalnie wolę robić je od góry, z klapką, tradycyjnie. I zupełnie odwrotnie do moich niegdysiejszych preferencji. Nadziwić się sobie nie mogę.
No kto by pomyślał?
***
Dziękuję ci, że tu wpadasz. Może spotkamy się znowu przy następnym poście? Do widzenia :-)