czwartek, 30 lipca 2009

Liberia/Livery jacket

Ostatnio popełniłam liberię dla przyjaciela, odtwarzającego późny piętnasty wiek. Liberia taka jest wymagana od wszystkich chcących dołączyć do Kompanii św. Jerzego.
Lately I 'commited' a livery jacket for my friend. He is reenactor of late fourteen hundreds and is to join to Company of Saint George (they have definited costume requirements).


Całość jest w miarę luźną ale dopasowaną do sylwetki kamizelką, uszytą z ośmiu części.


Trochę bałaganu do ogarnięcia...
Some usual mess to manage...

Podszewka w robocie (niestety, nie dorobiłam się jeszcze replik igieł średniowiecznych, ale może już wkrótce).
Lining in making (I still don't have replica needles, but working on it).

Podszewka/linning:


Voila:

Zdjęcia zadowolonego klienta być może pojawią sie juz po niedzieli.
Pictures of satisfied customer will possibly appear after weekend.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Rozdawajka u Brahdelt!!!



Joasia rozdaje obrazy ^__^
Zgłosiłam się, może mi szczęscie dopisze?

środa, 22 lipca 2009

Eye candy

22 lipca - święto czekolady

poniedziałek, 20 lipca 2009

Camping

Czuję się jak na kampingu.
Nie chodzę do pracy, nie mam ciepłej wody, nie mam gazu. Do niedawna nie miałam również czajnika elektrycznego. Spożywamy zatem z małżonkiem suchy prowiant lub posiłki instant lub dania na przynos oraz zażywamy orzeźwienia kąpiąc się w strumieniach lodowatej wody (co się zmieniło na szczęście wraz z przybytkiem w postaci wzmiankowanego czajnika) - i tak od środy.
Normalnie brakuje tylko komarów, lasu i jeziora.
A to wszystko dzięki zwolnieniu lekarskiemu i remontowi gazociągu.
I feel like I'm on holidays, especially since last Wednesday.
I don't go to work, I don't have warm water nor gas in cooker.
Until Saturday I also lacked electric kettle. With my husband we're eating instant dishes and takeaway food. Every day we enjoy refreshment in ice cold water (which fortunately channged since we have electric kettle).
The only missing parts of this are mosquitos, forest and lake...
All of that thanks to sick leave and gas-pipe repair.

sobota, 18 lipca 2009

Kwiaty polne

Nareszcie coś skończonego i jednocześnie nadającego się do noszenia.
Rzeczywiście, dobrze korzystać ze sprawdzonego wzoru, zwłaszcza gdy jest się młodą rękodzielniczką.

Wzór posłużył mi jako baza. Zawsze miałam problem z ogarnięciem zagadnienia palca: jak dodawać oczka, ile dodać, jak je potem połączyć, by palec nie był za ciasny, nie odstawał i w ogóle wyglądał.
Tym razem mi się udało. Idealnie współpracują: włóczka, jej kolor, wzór mitenek oraz ażurowy motyw.

środa, 15 lipca 2009

* * *

Siedzę, jak w więzieniu i zabijam nudę.





Włóczka vintage (nazwijmy to ładnie), jestem pewna, że składająca się głównie, o ile nie w 100% z akrylu (na podstawie efektów próby ognia). Trójwarstwowa. Lekko "trzeszczy".




Wzór "Lilly of the valey scarf" Nancy Bush.
Deadline: sobota.

środa, 8 lipca 2009

Symfonia "Nieszczęście"

Wczorajszy dzień był dniem złym. Zaczął się średnio źle, co objawiało się kompletną niemocą intelektualną w sposób znaczny utrudniającą pracę, nastawieniem przeciwko światu i jego wyzwaniom, odpływem wszelkiej weny twórczej. Nawet zastanawiałam się, czy nie napisać czegoś ciekawego o nudzie, ale, tak jak wspomniałam, wena odleciała chyba na Antypody...

Kiedy już udało mi się wypełznąć z pracy, zaczęłam szukać ładnej włóczki na szal, co to go sobie planowałam zrobić na rodzinne "wilekie wyjście". Niestety, żaden z moich zaufanych sklepów nie miał takiej włóczki w asortymencie. "Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się nie lubi", pomyślałam, i udałam się do pobliskich Kupieckich Domów Towarowych (co jest elegancką nazwą dla targowiska z taniochą i tandetą chińską, gdzie jednak można czasem upolować coś nieobciachowego). Wyprawa zakończyła sie fiaskiem. W całej hali kupieckiej były trzy modele bolerek, z których każdy był krojony na garbusa. Zadowoliłam sie szalem.

Wyszedłszy, miałam poczucie, że mój zły dzień chyli się ku końcowi, że może jutro będzie lepiej. Rozciągały się wszak przede mną pewne perspektywy towarzysko-rozrywkowe, więc zapomniałam o chandrze i zapaści intelektualnej i zaczełam się rozkoszować wieczorem. Nawet nie przypuszczałam, że był to podstępny wybieg Złego Dnia, mający uśpić moją czujność przed nadchodzącym FINAŁEM, którym była upojna wizyta w szpitalu bródnowskim na ostrym dyżurze, spowodowana skręceniem kostki (bo jeden schodek był...)

Tak więc siedzę sobie w domu, z nogą zagipsowaną na trzy spusty i na trzy tygodnie, zażywam iniekcyjki, zawiesinki i kapsułki i wygląda na to, ze wreszcie ponadrabiam moje wszystkie zaległości robótkowe.Jak nie z pasji, to z nudów.


Yesterday was VERY BAD DAY, which finished with crescendo of misfortune. I had twisted my ankle and so for next three weeks I will stay home with my leg in plaster cast...Well, at least I'll finish all my unfinished objects (to kill boredom)...