Wczorajszy dzień był dniem złym. Zaczął się średnio źle, co objawiało się kompletną niemocą intelektualną w sposób znaczny utrudniającą pracę, nastawieniem przeciwko światu i jego wyzwaniom, odpływem wszelkiej weny twórczej. Nawet zastanawiałam się, czy nie napisać czegoś ciekawego o nudzie, ale, tak jak wspomniałam, wena odleciała chyba na Antypody...
Kiedy już udało mi się wypełznąć z pracy, zaczęłam szukać ładnej włóczki na szal, co to go sobie planowałam zrobić na rodzinne "wilekie wyjście". Niestety, żaden z moich zaufanych sklepów nie miał takiej włóczki w asortymencie. "Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się nie lubi", pomyślałam, i udałam się do pobliskich Kupieckich Domów Towarowych (co jest elegancką nazwą dla targowiska z taniochą i tandetą chińską, gdzie jednak można czasem upolować coś nieobciachowego). Wyprawa zakończyła sie fiaskiem. W całej hali kupieckiej były trzy modele bolerek, z których każdy był krojony na garbusa. Zadowoliłam sie szalem.
Wyszedłszy, miałam poczucie, że mój zły dzień chyli się ku końcowi, że może jutro będzie lepiej. Rozciągały się wszak przede mną pewne perspektywy towarzysko-rozrywkowe, więc zapomniałam o chandrze i zapaści intelektualnej i zaczełam się rozkoszować wieczorem. Nawet nie przypuszczałam, że był to podstępny wybieg Złego Dnia, mający uśpić moją czujność przed nadchodzącym FINAŁEM, którym była upojna wizyta w szpitalu bródnowskim na ostrym dyżurze, spowodowana skręceniem kostki (bo jeden schodek był...)
Tak więc siedzę sobie w domu, z nogą zagipsowaną na trzy spusty i na trzy tygodnie, zażywam iniekcyjki, zawiesinki i kapsułki i wygląda na to, ze wreszcie ponadrabiam moje wszystkie zaległości robótkowe.Jak nie z pasji, to z nudów.
Yesterday was VERY BAD DAY, which finished with crescendo of misfortune. I had twisted my ankle and so for next three weeks I will stay home with my leg in plaster cast...Well, at least I'll finish all my unfinished objects (to kill boredom)...