Czasami małżonek dopytuje się, po co mi to całe włóczkomaniactwo, ciągle tylko przerabiam i pruję, ciągle coś zaczynam i porzucam, ciągle robię zakupy włóczkowe. A odpowiedź jest jedna - to nie hobby, to umiejętność niezbędna do przeżycia w świecie postapokaliptycznym!
I to nie jest żaden żart. Kolekcjonuję sobie umiejętności uwzględniając powyższe. Oczywiście nie mam paranoi, ale dociekanie, z czego i jak ludzie kiedyś wytwarzali przedmioty niezbędne do przeżycia nie tłumaczy się tylko ciekawością i zamiłowaniem do historii.
Co o tym myślicie?
Masz rację - nie można żyć tylko gotowcami kupowanymi za pieniądze. To bardzo niebezpieczne i naiwne ;-)) Każda nowa umiejętność rozwija człowieka i tego argumentu się trzymajmy.
OdpowiedzUsuńHa ha czyli my sobie damy radę i będziemy mieli w co się ubierać , w przeciwieństwie do tych wszystkich biedaków na około :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńnie inaczej. potrzebne one są bardzo, dlatego piekę chleb, przędę, tkam i robię na drutach. ubrania szyję też! zastanawiam się jeszcze nad szyciem butów i rękawiczek :)
OdpowiedzUsuńNo, jeszcze garbarstwo wypadałoby poznać. Serio.
UsuńHa ha ha ha:D
OdpowiedzUsuńPrawda!!!
Też podoba mi się posiadanie umiejętności tworzenia od podstaw. W sumie nawet nie tyle ze punktu zdolności przetrwania, co bardziej dlatego, żeby mieć poczucie zakorzenienia - jakoś tym więcej tożsamości w rzeczach, im bardziej przyczyniłam się do ich zrobienia. Poza tym jak niesamowite jest przetworzenie nitki na ubranie, czy mąki i wody w chleb, prawda? :)
OdpowiedzUsuńPrawda, i wcale nie dlatego, że to tańsze, bo przecież zrobienie czegoś własnoręcznie JEST droższe. Masz rację z tym zakorzenieniem. Oprócz tego dochodzi świadomość, że się dołożyło wszelkich starań dla osiągnięcia efektu, że przy okazji czegoś się nauczyło. Ostatnie ale chyba najważniejsze - wzrasta pewność siebie, że można coś zrobić 'temi rencami' i będzie to dobre, a świadomość tego przenosi się na inne, nie-rękodzielnicze dziedziny życia.
UsuńKiedyś, w jakimś wywiadzie, Anna Dymna, opowiadała o swoim związku z Wiesławem Dymnym. Ponoć lubił robić sam różne rzeczy np. krzesło zrobił sam. I miał do tego, moim zdaniem, stosunek jedynie słuszny. Nie jest ważne, że to krzesło jest trochę krzywe, ważne jest, że zrobiłem je sam. Dokładnie to samo mnie rajcuje. :)
OdpowiedzUsuńTu mogłabym skopiować moją odpowiedź dla Ingwen. Niech żyje własnoręczność!
UsuńJestem pewna, że gdybym nie dziergała, to byłabym bardziej złośliwa i miałabym większe problemy z koncentracją :) Dla mnie druty znaczą tyle samo co dla joginów joga, a biegaczy sport :) Polecam krótki filmik informacyjny dotyczący drutowania ;) - http://www.nbcsandiego.com/video/#!/news/local/Knitting-Helps-Students-Learn-Basics/227155811 :)
OdpowiedzUsuńPo prostu siły witalne muszą mieć jakiś upust, a upust konkretny z namacalnym rezultatem jest najfajniejszy ;-)
UsuńDzięki za pamięć. Trochę e się obawiam nieodwracalności "steekowania", ale z drugiej strony korci.
OdpowiedzUsuńA w temacie: ja z tych co bardziej robią, aby robić, efekt jest rzeczą wtórną, acz konieczną dla osiągnięcia zadowolenia
Jakiś czas temu zagrywałem się w grę gdzie trzeba przeżyć w postapokaliptycznym świecie, i umiejetność szycia była bardzo przydatne. Szycie, gotowanie, później warto by zrobić ze znalezionego złomu jakąś lampkę i maszynkę elektryczną.
OdpowiedzUsuńZupełnie poważnie, być może nasza cywilizacja przetrwa a może nie. A może stanie się tak dławiąca że warto będzie uciec gdzieś gdzie jeszcze nie dotarła?
A że znajomość rzemiosła przydaje się nawet przed katastrofą, to chyba nikogo nie muszę przekonywać. : )