Ostatnio czuję się mniej więcej tak, jak wyżej przedstawiono.
Dostałam jakiegoś kopa energetycznego. Cierpię na klęskę urodzaju z powodu powodzi weny twórczej. Mam kreatywne ADHD. Spać po nocach nie mogę, bo pomysły kłębią się jak nie przymierzając, gady w gnieździe i próżno oczekiwać zaspokojenia tych żądz, bo doba, jak wiadomo, ma 24 godziny i ani minuty więcej, a życie, co powszechnie znane, toczy się swoim zwykłym trybem. A oczek w dzianinie przybywa ciągle w jednakim tempie.
W związku z powyższym w każdym zakątku mojego mieszkania można znaleźć a to kłębek, a to rozbabraną robótkę, a to chociaż rysunek z projektem i wymiarami. Ponieważ jestem niesystematyczna oraz jestem skończoną bałaganiarą (wstyd, wstyd!!!), to sytuacja zaczyna mnie powoli przerastać...
To jest chore, idę zażyć valium, a potem zrobię listę (czego robić nienawidzę, i co będzie mnie organicznie wręcz boleć). A potem zacznę publikować, bo, jak się okazało, aparat wcale się nie obraził, jeno więcej kalorii potrzebował. O ja blondynka...





