poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wakacje, wakacje... i po wakacjach.

No i po urlopie.


Czuję się wypoczęta. Mnogość i różnorodność wrażeń z ostatnich trzech tygodni działa na mnie pobudzająco. Baterejki podładowane - i o to chodziło. Ze zdziwieniem spostrzegam, że z przyjemnością weszłam w swoją rutynę, jak w wygodne buty.
No i zaczęłam znowu myśleć (!) o dzierganiu - po chyba dwumiesięcznej przerwie. Zapewne więc niedługo zacznę się bardziej udzielać.

Tak przy okazji, ten drugi widoczek zupełnie jak u mistrzów flamandzkich, nieprawdaż?

środa, 8 sierpnia 2012

Mój rekonstruktorski wielki powrót

Budowałam napięcie w kwestii mojego powrotu do odtwórstwa już od kwietnia - bardziej w realu z resztą, niż na blogu. To znaczy z powodu napięcia w realu nie starczyło mi mocy, by się wam pochwalić pracą nad naszymi mediewalnymi fantami. Pod koniec prac, jak to zawsze bywa, ścigałam się z czasem i zawierałam kompromisy pomiędzy ideą a mocami przerobowymi. Udało się! Zapakowałam Króliczka i furę gratów do kombi i pomknęliśmy trasą krajową numer 7 w stronę przeznaczenia. To znaczy na pole świecińskie, gdzie rokrocznie odbywa się inscenizacja bitwy pod Świecinem.

Dobrzy koledzy z Chorągwi Oliwskiej rozstawili nam namiot, który przetrwał prawie tydzień obozowania w zmiennych warunkach atmosferycznych. Przy okazji przekonałam się, że dobry namiot nie jest zły, a lniana tkanina w odpowiednio skrojonym namiocie skutecznie chroni przed słotą. Zaliczyliśmy pół dnia regularnej ulewy, a nasze rzeczy mimo to pozostały suche.


Był to dla mnie wyjazd pionierski pod każdym względem. Pierwszy mój wyjazd "polowy", pierwszy raz z Króliczkiem, i to na tak długo, no i prawie żadnej znajomej duszy w promieniu 150 kilometrów. Daliśmy radę! I mieliśmy do tego sporo frajdy!


Pod względem towarzyskim impreza była udana, bowiem udało mi się odświeżyć i zacieśnić przelotne znajomości i zawrzeć nie mniej cenne nowe.

Natomiast współczynnik przeniesienia się w realia piętnastowieczne był mocno-takisobie. Ponoć bywało dużo lepiej. Nie mam porównania, bo byłam tam pierwszy raz, ale niedociągniecia "klimatyczne" widoczne były gołym okiem. Momentami można było się poczuć jak na "turnieju rycerskim", co nie jest komplementem. Macki festynu dotarły nawet do obozu odtwórców. W środowisku odtwórczym pośród uczestników powstał nawet, coroczny z resztą, flame, z tym że jakby bardziej ognisty. Tak więc losy samej imprezy są raczej niepewne.

Wniosek jest taki, że jeśli w przyszłym roku organizator odpali inscenizację bitwy pod Świecinem, to najprawdopodobniej pojawię się tam znowu. W końcu darmowy nocleg nad morzem to nie lada okazja ;-)

środa, 11 lipca 2012

O żesz!...

O żesz!...
Tyle czasu już minęło od ostatniego wpisu?!
Trochę mi głupio, bo naobiecywałam mnogość ciekawości, a tu plaża...

Chwilowo nie dziergam, w ogóle chyba jestem typem dziergacza sezonowego. Wiosną i latem drutów nie tykam. Rutynowy przegląd nowości na Ravelry nie dostarcza takiego dreszczyku emocji. Druty i motki ładnie pochowane w szafach - jak nie u mnie!
Teoretycznie powinnam kłaść ściegi jak szalona przed wyjazdem na Świecino, a muszę się zmuszać, wybieram kompromisy.
Szyję, owszem, ale raczej nie fotografuję, a skoro brak fotogafii, to i brak wpisu. Bo wpis rękodzielniczy bez zdjęcia jest jak przysłowiowy obiad bez musztardy.
Szyję zatem nudne niezbędne rzeczy, jak to nogawice na przykład.

Sensownie tego sfotografować się nie da, no chyba że z pomocą. Ale że trochę jogę trenowałam, ujęcia nie są takie znowu najgorsze...
Z nowych doświadczeń - szyję buty. Butki raczej - skala odpowiednia do nauki :-)

Tu butki jako zupełna surowizna. Trzeba je jeszcze wywrócić na właściwą stronę, podklepać szwy, wszyć wstawkę z boku, wykroić prawidłowo górę no i wykończyć brzegi. Uff...


Robię pawężkę/tarczę do zabawy. Zdjecie przy następnej okazji. W planach jeszcze patyk-konik, może nawet drewniany miecz-zabawka. Dziecię bowiem, przymierzywszy "rycerskie ubranko" stwierdziło, że "ce jesce... ce jesce... ce jesce... hełm! i tarce! i zbroje!" Cóż, zbroja będzie, ale jeszcze nie w tym sezonie.
Szumne i szeroko zakrojone plany obejmują nawet wyplecenie kapeluszy słomkowych, albowiem sierpień ma swoje prawa, należy spodziewać się słońca, a kto wie, czy nawet i nie wściekłego żaru walącego z niebios. Co się uda zrobić - czas pokaże...

środa, 30 maja 2012

Inspiracja uliczna

Każda z nas dziergających na pewno ogląda się za każdą napotkaną dzianiną w poszukiwaniu inspiracji. Ja się oglądam za każdym interesującym splotem i sprawdzam w myślach, czy dałabym radę sprostać rekonstrukcji takiego wzorku. I właśnie dzisiaj w tramwaju trafiłam na coś takiego:

Jest to ponczo z rękawkami (tj rękawki zrobine są z dżersejowej plisy, wykańczającej całe ponczo, połączonej w miejscach nadgarstków). Wzór na pierwszy rzut oka jest bardzo podobny do "naparstnicy", pokazywanej sto lat temu przez Dagny. Wzór ten jest bardzo wyrazisty i moim zdaniem trzeba uważać z jego użyciem, bo łatwo o dizajnerską wpadkę. Kiedyś z resztą się nad tym rozwodziłam (że niewłaściwe umieszczenie wzoru na ciuchu może upodobnić nosicielkę do Diany z Efezu - sobie wyguglajcie, jak to wygląda :-) ).
Jeśli chodzi o rzeczone ponczo, gapiłam się i gapiłam, i zgapiłam (oraz ukradkiem pstryknęłam) co trzeba. 
I zdumiałam się! Ponczo owe jest dziergane pionowo! 
Wzór u dołu, jak mówiłam, wykończony dość szeroką plisą z dżerseju albo patentu, dokładnie nie wiem, w każdym razie wzoru, który z daleka wygląda gładko.
Naparstnice zaś są tworzone rzędami skróconymi, oczkami lewymi na tle prawych. Pięć minut zabawy z paintem, i rysunek poglądowy jest, proszę bardzo:

 Następny krok to rekonstrukcja wzoru (a muszę przyznać, ze chętka na rekonstrukcję dzianiny wyhaczonej okiem na ulicy wzięła mnie pierwszy raz). Zobaczymy co z tego wyjdzie...

Czy wam tez się zdarzają takie "śledztwa"?

niedziela, 13 maja 2012

Beta testy

Zaczął się dla mnie czas szycia. Wprawdzie nie robię tego jeszcze z obłędem w oczach, ale czeka mnie to wkrótce, niestety, i lepiej się do tego przygotować. ZAWSZE coś wyskakuje na ostatnia chwilę. Na razie jest jeszcze czas na próby, tytułowe beta testy.


Pierwsza koszulina dla Króliczka okazała się koszuliną na kogoś mniejszego. No cóż, płótno lniane nie rozciąga się, jak bawełniany dżersej. Mądrzejsza o tą wiedzę znów ujęłam nożyce w garść, by tym razem trafić w rozmiar. Króliczek właśnie testuje wynik.


Jest nieźle, choć mogłaby być o dwa centymetry dłuższa, wykrój szyi węższy, wcięcie w dekolcie krótsze. Ale w sumie nie narzekam. Koszulina jest noszalna, a o to przede wszystkim chodzi.


Kolejny beta test to przymiarki starych sukni. Na szczęście na razie nie trzeba wprowadzać poprawek. Wprawdzie moja figura zmieniła się nieco przez trzy lata, od kiedy miałam tę suknię ostatnio na sobie, to jednak nie ma nad czym załamywać rąk. No i na razie nie będzie dodatkowej roboty. To cieszy.


A z innej beczki: widzieliście już yarn bombing na Placu Zamkowym?