Tak. Znowu przeprowadzka, tym razem już na stałe.
Sierpniowa akcja przeprowadzkowa została przeprowadzona zgodnie z hitchcokowską receptą na doskonały film grozy: "Na początku trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie".
Tamten dzień rozpoczął się od pozytywnego wyniku testu ciążowego, który nami wprawdzie nie wstrząsnął (o, wstrząs nastąpił później ;-) ), ale rozmiękczył emocjonalnie na tyle, że sama akcja przeprowadzkowa dała nam porządnie w kość (a była to przeprowadzka z wydatną pomocą rodziców, co nie jest bez znaczenia dla emocji).
Teraz jesteśmy trochę bardziej odporni, jak sądzę. No i sama zmiana miejsca zamieszkania jest przez nas odbierana jako panaceum, nie jak dopust boży.
Po pierwsze, przeprowadzamy sie na stałe. Po drugie, uciekamy z tej okropnej, odhumanizowanej dzielnicy, jaką jest daleki Ursynów (wiem, że są osoby, które lubią tu żyć - ja nie dałam rady się zaadaptować i mój mąż także). Po trzecie, znowu zamieszkamy w miejscu, z którego blisko jest na Stare Miasto, znowu w masywnym budynku z lat pięćdziesiątych (który, jakkolwiek nie dostarcza wielu wrażeń na gruncie estetycznym, to jednak oferuje nieporównanie wyższy komfort życia, niż, powiedzmy, płytowce).
No i w ekspresowym pakowaniu jesteśmy już wprawieni. Zajmujemy się tym oraz kombinowaniem podstawowego wyposażenia już od paru dni.
Pikanterii całej akcji dodaje fakt, że jestem właśnie w ostatnich tygodniach ciąży i nieobce mi były lęki, co zrobimy, jesli nie zdążymy "przedtem". Ale ponieważ główne działania na "polu bitwy" zaplanowane są na jutro, więc wygląda na to, że damy radę.
Tymczasem dość już strawiłam czasu przed komputerem, czas wrócić między pudła i pudełka.
Jeśli przeżyję, dam znać. ;-)