Ogłosiłam ostatnio przerwę robieniu na drutach z uwagi na inne, pilniejsze materie rękodzielnicze. Jak to zwykle bywa, kiedy jest coś pilnego do zrobienia, pojawia się milion spraw dużo ciekawszych od tego, co się powinno zrobić. Nie inaczej jest ze mną. Skończyłam szumnie nazwaną Gwiazdę Zaranną, która okazała się być w efekcie Zupełnie Zwyczajną Trójkątną Chustą z Wykończeniem Ażurowym. Stało się tak dlatego, że nie wplotłam koralików. Sfrajerzyłam się.
Historia banalna. Otóż, kiedy wpadłam na pomysł umieszczenia koralików w ażurowym wykończeniu, pomyślałam najpierw o nawleczeniu onych na włóczkę i umieszczaniu ich przy narzutach, aby były widoczne. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Koraliki zostały nawleczone przez mą kochającą siostrę. Zaczęłam je nawet rozmieszczać metodą opisaną wcześniej, ale dość szybko stwierdziłam, że może jednak lepiej będzie umieszczać koraliczki szydełkiem. Tak wiec uwolniłam włóczkę od koralików (kochająca siostra będzie co najmniej niepocieszona) i zaczęłam dziergać. Najpierw okazało się, że jednak nie mam odpowiednio małego szydełka (kurde), a potem, że włóczka złożona na czworo przewlekana patentem - przewlekaczką (?) nie przechodzi przez koralik (wrrr...)
Tak więc mam Zupełnie Zwyczajną...
Nic to, mam jeszcze Gwiazdę Wieczorną do skończenia.
Shipwreck płynie do przodu powolutku, jak na dryfujący wrak przystało.
Tak wiec jednak dziergam, ale-ale! Mam usprawiedliwienie!* Moje tkaniny na razie schną po dekatyzacji (czytaj: upraniu). Chociaż już dziś pewnie zabiorę się za krojenie.
A teraz zagwozdka.
Przeglądając strony o kulturze materialnej wieków średnich natrafiłam na tę stronę:
A teraz zagwozdka.Przeglądając strony o kulturze materialnej wieków średnich natrafiłam na tę stronę .
Znaleziska dowodzą, że robienie na drutach było praktykowane już w dwunastym wieku, jednak wyroby dziewiarskie nie były powszechnie wykorzystywane aż do dziewiętnastego wieku (?).
Rzucił mi się w oczy taki przykład:
opisany po hiszpańsku. Ponieważ nie „hablam” w tym języku, potrzebna mi pomoc kogoś, kto mniej więcej się orientuje, muszę się bowiem upewnić, że gęstość dzianiny to na pewno 8 oczek i 8 rzędów na cm/2 (!!!)żakard jednostronny czy dwustronny...
(Kliknij, by powiększyć. Uwaga, obraz bardzo duży)
Hm, to by tłumaczyło małą popularność
*) jednak nie do końca, bo giezło mam wykrojone, ale mi się szyć nie chce.
piątek, 29 maja 2009
wtorek, 26 maja 2009
Miejsce, do którego zawsze wracam - Mazury
Zapiątek upływał mi posród mazurskich łąk i lasów. Od kiedy dorobiłam się (ok, pożyczyłam, bez określonego terminu zwrotu) aparatu, trzaskam okolice jak popadnie, a potem wybieram, bezlitośnie selekcjonując, najciekawsze lub najlepiej oddające nastrój fotki.
Wprawdzie spędziłam w owych lasach i pośród łąk półtora dnia, kilkadziesiat fot udało się pstryknąć. Oto foto(reportaż).
Głównym celem zatargania aparatu do lasu było obfotografowanie rozmaitych megalitycznych (raczej) obiektów, rozmieszczonych gęsto po Puszczy, takich jak na przykład spore kamienie z niezidentyfikowanymi dziurkami (wgłębieniami). Ktoś ma pomysł, jak takie zagłębienia mogły powstać?
Wprawdzie spędziłam w owych lasach i pośród łąk półtora dnia, kilkadziesiat fot udało się pstryknąć. Oto foto(reportaż).
Głównym celem zatargania aparatu do lasu było obfotografowanie rozmaitych megalitycznych (raczej) obiektów, rozmieszczonych gęsto po Puszczy, takich jak na przykład spore kamienie z niezidentyfikowanymi dziurkami (wgłębieniami). Ktoś ma pomysł, jak takie zagłębienia mogły powstać?
W mojej Puszczy można także spotkać kamienne kręgi, wprawdzie nieco zdemolowane przez zwykła gospodarkę leśną, ale zawsze. Kręgi objawiają się w postaci niewielkich wałów usypanych z większych i mniejszych kamieni. Przedstawiam najbardziej fotogeniczny fragment kręgu o srednicy ok 35 metrów (na oko):
Są też zupełnie zwyczajne głazy narzutowe:
W trakcie wędrówek przez lasy i łąki spotyka sie takie przjazne stworzenia jak kozły. Ten najwyraźniej mówi: me-ee-eee....
wyjazd na Mazury nie stanowił dyspensy od robienia na drutach. Gwiazda Zaranna jest niemal skończona, Gwiazda wieczorna udziabana w 1/3.
Shipwreck posunął się do przodu o jeden rządek (przypominam, że to 580 oczek), który przybył w sobotę, między 6.00 a 6.30 rano (zanim ruszyłam na Mazury, w oczekiwaniu na siostrę).
Serdecznie dziękuję za liczne i treściwe komentarze na temat publicznego dziergania - ten temat jeszcze wróci, bo jest ciekawy i ważny.
Jednocześnie muszę zapowiedzieć wstrzymanie wszelkiego drutowania do 12 czerwca. Do tego czasu ręce me będą zajęte igła i wełnami lub lnami, bo mam kurcze dwie kiece do uszycia, a jestem w proszku.
Czwórki nieuczesane
Ustrzeliły mnie Kiwi i Fiubździu...
miejsca w których mieszkałam:
1. dom rodzinny
2. akademik
3. nowy dom rodzinny
miejsca do których lubię wracać:
1. Mazury
2. Nadbużański Park Krajobrazowy
3. Mierzeja Wiślana
4. Warszawa
ulubione potrawy:
1. sajgonki (i mnóstwo innych orientalnych dań)
2. ciasto kruche z migdałami i dżemem morelowym, ze śmietaną, zrobione przeze mnie
3. spaghetti w ogólności a w szczególności carbonara
4. wigilijna zupa grzybowa mojej mamy
potrawy, których nie znoszę:
1. gołąbki
2. sosy śmietanowe do mięsa
3. wszystkich dań z BRUKSELKĄ w składzie
4. kożuch na mleku
pasje, hobby:
1. spanie i jedzenie
2. robótki ręczne
3. malowanie
4. spacery po lesie
miejsca, które zwiedziłabym, gdybym miała okazję:
1. Hokkaido! i Kyoto za jednym zamachem
2. płaskowyż peruwiański
3. Portugalia
4. wszystkie muzea w Londynie
seriale, programy, które lubię:
1. od wielu lat nie mam telewizora i nawet nie wiem, co leci...
miejsca pracy:
1. administracja publiczna
rzeczy, które chciałabyś zrobić, przeżyć:
1. Zamieszkać w dużym domu na wsi (środkiem przychodu mogłaby być agroturystyka). Gospodarstwo musiałoby być koniecznie wyposażone w pasiekę i piwniczkę na miody pitne i naleweczki, obórkę dla owiec, kurnik, warzywniak przydomowy i wielkie łąki.
2. zwiedzić różne miejsca na świecie,
3. móc zajmować się wyłącznie robótkami i innym rękodziełem,
ulubione filmy:
1. Gosfod Park
2. Osobliwości rosyjskiego polowania
3. wszystko Kurosawy
4. wszystko Quentina Tarantino
ulubieni wykonawcy:
1. Jimi Hendrix, The Doors, Pink Floyd, The Beatles i całe stado innych rokowców z lat 60 i 70
2. muza „vintage”, pierwszy jazz, początki rocka i rythm and bluesa, blues
3. wszystko Kasi Nosowskiej i Hey
4. wiele z utworów Kazika Staszewskiego
rzeczy, które robię po wejściu na internet:
1. zaglądam na mojego bloga
2. zaglądam na inne blogi
3. zaglądam na ravelry...
4. sprawdzam pocztę
Nie strzelam...
miejsca w których mieszkałam:
1. dom rodzinny
2. akademik
3. nowy dom rodzinny
miejsca do których lubię wracać:
1. Mazury
2. Nadbużański Park Krajobrazowy
3. Mierzeja Wiślana
4. Warszawa
ulubione potrawy:
1. sajgonki (i mnóstwo innych orientalnych dań)
2. ciasto kruche z migdałami i dżemem morelowym, ze śmietaną, zrobione przeze mnie
3. spaghetti w ogólności a w szczególności carbonara
4. wigilijna zupa grzybowa mojej mamy
potrawy, których nie znoszę:
1. gołąbki
2. sosy śmietanowe do mięsa
3. wszystkich dań z BRUKSELKĄ w składzie
4. kożuch na mleku
pasje, hobby:
1. spanie i jedzenie
2. robótki ręczne
3. malowanie
4. spacery po lesie
miejsca, które zwiedziłabym, gdybym miała okazję:
1. Hokkaido! i Kyoto za jednym zamachem
2. płaskowyż peruwiański
3. Portugalia
4. wszystkie muzea w Londynie
seriale, programy, które lubię:
1. od wielu lat nie mam telewizora i nawet nie wiem, co leci...
miejsca pracy:
1. administracja publiczna
rzeczy, które chciałabyś zrobić, przeżyć:
1. Zamieszkać w dużym domu na wsi (środkiem przychodu mogłaby być agroturystyka). Gospodarstwo musiałoby być koniecznie wyposażone w pasiekę i piwniczkę na miody pitne i naleweczki, obórkę dla owiec, kurnik, warzywniak przydomowy i wielkie łąki.
2. zwiedzić różne miejsca na świecie,
3. móc zajmować się wyłącznie robótkami i innym rękodziełem,
ulubione filmy:
1. Gosfod Park
2. Osobliwości rosyjskiego polowania
3. wszystko Kurosawy
4. wszystko Quentina Tarantino
ulubieni wykonawcy:
1. Jimi Hendrix, The Doors, Pink Floyd, The Beatles i całe stado innych rokowców z lat 60 i 70
2. muza „vintage”, pierwszy jazz, początki rocka i rythm and bluesa, blues
3. wszystko Kasi Nosowskiej i Hey
4. wiele z utworów Kazika Staszewskiego
rzeczy, które robię po wejściu na internet:
1. zaglądam na mojego bloga
2. zaglądam na inne blogi
3. zaglądam na ravelry...
4. sprawdzam pocztę
Nie strzelam...
piątek, 22 maja 2009
Czas bez robienia na drutach to czas stracony
Buszowanie po stronie Yarnover przyniosło niezłe żniwo. Znalazłam kilka fantastycznych szali oraz wzór, który idealnie „wstrzelił się” w moje zapasy. Chodzi o „szal-jednomotkowiec”, do zrobienia którego wykorzystuje się włóczkę o długości 270 jardów, czyli circa 250 metrów. A ja akurat mam dwa motki po 270 metrów, całkiem do rzeczy włókno z moherem i wełną (po 20% + 60% akrylu), w eleganckim kolorze szarym. Mam też koraliki jasne oraz ciemne, dobrze współgrające z kolorem i fakturą włóczki. Wymyśliłam sobie, że zrobię bliźniaczy projekt, a właściwie siostrzany. Coś a la Gwiazda Wieczorna i Gwiazda Zaranna (no proszę, przy okazji pisania wymyśliła mi się nazwa, ależ jesteśmy kreatywni, mwahahaha :> ).
Uwaga, w związku z licznymi prośbami o podanie recepty na jednomotkowca podaję link do wzoru (wersja angielskojęzyczna):
http://www.knittersreview.com/article_yarn.asp?article=/review/profile/070412_a.asp
Uwaga, w związku z licznymi prośbami o podanie recepty na jednomotkowca podaję link do wzoru (wersja angielskojęzyczna):
http://www.knittersreview.com/article_yarn.asp?article=/review/profile/070412_a.asp
Wzór, o którym mowa, jest w istocie przepisem na każdy szal trójkątny. Wykłada „jak chłop krowie na rowie” na czym polega idea takiego szala i jest punktem wyjściowym właściwie dla każdego innego, dowolnego wzoru wpisanego w trójkąt.
Tak więc, skoro znalazłam wzór i wszystko miałam pod ręką, machnęłam już część. Muszę wyznać, że początkowe rzędy robiły się szybko i przyjemnie, ale w miarę przybywania oczek zaczęłam się trochę nudzić, bo to dżersej, coraz więcej dżerseju. Na razie ubyło pól motka (opierniczam się trochę).
Tak więc, skoro znalazłam wzór i wszystko miałam pod ręką, machnęłam już część. Muszę wyznać, że początkowe rzędy robiły się szybko i przyjemnie, ale w miarę przybywania oczek zaczęłam się trochę nudzić, bo to dżersej, coraz więcej dżerseju. Na razie ubyło pól motka (opierniczam się trochę).
A tak poza tym...
Wczoraj zrobiłam eksperyment na znajomych i ludziach w pubie. Przytargałam na spotkanie przy piwku swój szary szal (Gwiazdę Niezindywidualizowaną) i zaczęłam dziergać w najlepsze (oczywiście, dopóki nie zaczęły mi wychodzić koślawe oczka, hehe...). Znajomi, początkowo zdumieni, stwierdzili jednak, że zawsze byłam jakaś inna (że co? jakoś się nie czuję inaczej), i zaakceptowali dziergaczkę w swym gronie. Tak więc dłubałam sobie w najlepsze, pochłonięta tak rozmową jak i przerabianiem rządków, wiec niestety nie zanotowałam reakcji otoczenia pubowego. Szkoda. Innym razem nacieszę swoje oczy reakcjami ludzi.
Wynik eksperymentu wcale nie był taki oczywisty. Jakiś czas temu wykonałam podobny manewr na gronie bliższych ludzi i byłam zdumiona efektem. Moja własna, osobista siostra niemal się obraziła, kiedy podczas małego party urodzinowego (nie jej) ciągnęłam rządek za rządkiem. Stwierdziła bowiem, że skoro jestem zajęta dzierganiem, nie poświęcam pełnej uwagi otoczeniu a więc lekceważę je, co może wywołać urazę.
Może i miała trochę racji. A może tylko wyolbrzymiała.
Moje zdumienie było spowodowane jeszcze czymś innym. Mam wśród przyjaciół osobę, która bardzo aktywnie działa w odtwórstwie historycznym. Jest to osoba bardzo zdolna i przez to zajęta. Zajmuje się pasamonictwem, czyli wytwarzaniem sznureczków w rozmaitych technikach i innymi drobnymi tekstyliami. Osoba ta wykorzystuje każdą wolą chwilę na dłubanie – a to na lucecie, a to ściegiem igłowym (naalbinding), a to szyciem drobiazgów. Tak więc, ponieważ w moim najbliższym otoczeniu zajmowanie się takimi drobnymi robótkami było zupełnie naturalne, byłam tym bardziej zdumiona ostrą reakcją mojej siostry.
Stąd wypływają pytania:
Czy robienie na drutach w towarzystwie rzeczywiście jest faux pas?
Dlaczego niektórzy tak uważają?
Dlaczego niektóre dziergaczki wstydzą się zajmować robótkami w towarzystwie, czy wręcz przyznawać się, że coś tam dłubią?
Mamy więc materiał na pracę magisterską z dziedziny socjologii. Bierze się ktoś za to?
Wczoraj zrobiłam eksperyment na znajomych i ludziach w pubie. Przytargałam na spotkanie przy piwku swój szary szal (Gwiazdę Niezindywidualizowaną) i zaczęłam dziergać w najlepsze (oczywiście, dopóki nie zaczęły mi wychodzić koślawe oczka, hehe...). Znajomi, początkowo zdumieni, stwierdzili jednak, że zawsze byłam jakaś inna (że co? jakoś się nie czuję inaczej), i zaakceptowali dziergaczkę w swym gronie. Tak więc dłubałam sobie w najlepsze, pochłonięta tak rozmową jak i przerabianiem rządków, wiec niestety nie zanotowałam reakcji otoczenia pubowego. Szkoda. Innym razem nacieszę swoje oczy reakcjami ludzi.
Wynik eksperymentu wcale nie był taki oczywisty. Jakiś czas temu wykonałam podobny manewr na gronie bliższych ludzi i byłam zdumiona efektem. Moja własna, osobista siostra niemal się obraziła, kiedy podczas małego party urodzinowego (nie jej) ciągnęłam rządek za rządkiem. Stwierdziła bowiem, że skoro jestem zajęta dzierganiem, nie poświęcam pełnej uwagi otoczeniu a więc lekceważę je, co może wywołać urazę.
Może i miała trochę racji. A może tylko wyolbrzymiała.
Moje zdumienie było spowodowane jeszcze czymś innym. Mam wśród przyjaciół osobę, która bardzo aktywnie działa w odtwórstwie historycznym. Jest to osoba bardzo zdolna i przez to zajęta. Zajmuje się pasamonictwem, czyli wytwarzaniem sznureczków w rozmaitych technikach i innymi drobnymi tekstyliami. Osoba ta wykorzystuje każdą wolą chwilę na dłubanie – a to na lucecie, a to ściegiem igłowym (naalbinding), a to szyciem drobiazgów. Tak więc, ponieważ w moim najbliższym otoczeniu zajmowanie się takimi drobnymi robótkami było zupełnie naturalne, byłam tym bardziej zdumiona ostrą reakcją mojej siostry.
Stąd wypływają pytania:
Czy robienie na drutach w towarzystwie rzeczywiście jest faux pas?
Dlaczego niektórzy tak uważają?
Dlaczego niektóre dziergaczki wstydzą się zajmować robótkami w towarzystwie, czy wręcz przyznawać się, że coś tam dłubią?
Mamy więc materiał na pracę magisterską z dziedziny socjologii. Bierze się ktoś za to?
Lucyno, jeżeli będziesz miała problem z anglojęzycznym wzorem, służę pomocą. Wprawdzie nie jestem jakimś anglistycznym orłem, ale "ogarniam". Wal jak w dym.
PS, niestety, po fińsku nie umiem ;]
wtorek, 19 maja 2009
Za mało czasu, za dużo wzorów...
Pod tym hasłem upływa mi dzień dzisiejszy.
Muszę się podzielić straszną informacją. Znalazłam straszną stronę, ze straszną ilością linków do darmowych zwiewnych ażurowych szali...
http://www.yarnover.net/web/patterns/shawls.html
Jedynym problemem w wydzierganiu tego wszystkiego może okazać się nieznajomość języków obcych (na przykład fińskiego), no i życia może nie starczyć.
Shipwreck za to jest dzielnie i z zacięciem dziergany, oczywiście na raty, w związku z koniecznością opanowania koralików. Opracowałam nowy system przesuwania ich po włóczce, który pozwala na krótsze przerwy w dzierganiu. Napina się włóczkę po przekątnej pokoju i biega w te i nazad, przesuwając te diabelne paciorki.
Może i operacja wygląda głupio, ale jest skuteczna. Oszczędza wielu klątw nad plączącą się nicią a także wspomaga proces odchudzania (bo nie tylko łapami się wymachuje, jak przy metodzie siedzącej-stacjonarnej, ale także i nogami).
Tak więc wkrótce zapewne ukaże się wam w nowym wcieleniu, chudsza o dwa numery i z wystrzałowym szalem.
Brahdelt, ostateczny kolor tego szala wciaż jest tematem rozważań. Jest to ciemne bordo, czyli kolor nie bardzo do mnie pasujący. Marzę o czymś w chłodniejszej tonacji, o fioletach. Jednakże obecny kolor dobrze zgrywa się z koralikami. Mam jeszcze wiele rzędów do przerobienia i wiele czasu na przemyślenia...
Kiwi, dzięki za doping. Przydaje sie w chwilach zwątpienia...
Persjanko, Edi-BK, również dzieki za dopingowanie. A propos fajnego moherku, to rozejrzawszy sie po sieci stwierdziłam, że trochę przepłaciłam za tę włóczkę, a po wtóre, że nie mam szans na zdobycie większej ilości... Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Powstrzyma mnie to przed zakupami, przynajmniej przez jakiś czas, znalazłam bowiem wzór idealnie pasujacy do tej włóczki i jednocześnie do zapasów koralikowych. Ale to projekt chyba na przyszły miesiąc...
Muszę się podzielić straszną informacją. Znalazłam straszną stronę, ze straszną ilością linków do darmowych zwiewnych ażurowych szali...
http://www.yarnover.net/web/patterns/shawls.html
Jedynym problemem w wydzierganiu tego wszystkiego może okazać się nieznajomość języków obcych (na przykład fińskiego), no i życia może nie starczyć.
Shipwreck za to jest dzielnie i z zacięciem dziergany, oczywiście na raty, w związku z koniecznością opanowania koralików. Opracowałam nowy system przesuwania ich po włóczce, który pozwala na krótsze przerwy w dzierganiu. Napina się włóczkę po przekątnej pokoju i biega w te i nazad, przesuwając te diabelne paciorki.
Może i operacja wygląda głupio, ale jest skuteczna. Oszczędza wielu klątw nad plączącą się nicią a także wspomaga proces odchudzania (bo nie tylko łapami się wymachuje, jak przy metodzie siedzącej-stacjonarnej, ale także i nogami).
Tak więc wkrótce zapewne ukaże się wam w nowym wcieleniu, chudsza o dwa numery i z wystrzałowym szalem.
Brahdelt, ostateczny kolor tego szala wciaż jest tematem rozważań. Jest to ciemne bordo, czyli kolor nie bardzo do mnie pasujący. Marzę o czymś w chłodniejszej tonacji, o fioletach. Jednakże obecny kolor dobrze zgrywa się z koralikami. Mam jeszcze wiele rzędów do przerobienia i wiele czasu na przemyślenia...
Kiwi, dzięki za doping. Przydaje sie w chwilach zwątpienia...
Persjanko, Edi-BK, również dzieki za dopingowanie. A propos fajnego moherku, to rozejrzawszy sie po sieci stwierdziłam, że trochę przepłaciłam za tę włóczkę, a po wtóre, że nie mam szans na zdobycie większej ilości... Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Powstrzyma mnie to przed zakupami, przynajmniej przez jakiś czas, znalazłam bowiem wzór idealnie pasujacy do tej włóczki i jednocześnie do zapasów koralikowych. Ale to projekt chyba na przyszły miesiąc...
poniedziałek, 18 maja 2009
Nowy tydzień, nowe etapy...
Dzisiejszy post będzie raczej fotograficzny, bo wciąż dochodzę do siebie po zapiątku.
Ma być o nowych etapach, więc proszę bardzo. Pomimo licznych innych absorbujacych zajeć zawsze znajdzie się chwila na przerobienie choćby kilku oczek. Tak więc wrak statku objawia się moim ( a teraz i waszym ) oczom w coraz bardziej konkretnym kształcie.
Dzierganie z włókna dziewiarskiego ma swoje zalety oraz wady. Zdecydowaną wadą jest ciężar i rozmiar szpuli, co powoduje, że nie można robótki ze sobą ciągać po srodkach komunikacji, ani tym bardziej nie da się jej ukryć pod biurkiem w pracy.
Ale można też właczyć pozytywne myślenie i stwierdzic, że taka wielka szpula wełny z pewnością nigdy się nie skończy, a już z pewnoscią nie przed końcem robótki. Więc sobie człowiek dzierga w ogólnym poczuciu bezpieczństwa, podbudowanym dodatkowo perspektywą, że nie będzie trzeba wplatać końcówek, że można z jednego kawałka...
Dupa, że tak powiem.
W piątek z najwyższym zdumieniem odkryłam w przędzy dziewiarskiej supeł. Hę?!
Ale nie było to zdarzenie mogące odciagnąć mnie od dalszego dziergania. Skończyłam etap z liśćmi i skończyła się, proszę państwa, ośla łączka. Zaczął się hardkor.
W przepisie na szal uwzględniono bowiem wplatanie koralików. Kiedy zabierałam się za dzierganie projektu, pomyślałam, że to w sumie nic takiego. Trochę będzie upierdliwości przy przesuwaniu metra koraliów, ale czego to nasze matki i babki nie przeżyły, nie będę sie rozczulać nad sobą. Na zdjęciu powyżej są koraliki o większej średnicy.
Tak.
Nawlekłam metr tych mikroskopijnych. Bo mi większe zbyt topornie wyglądały.
Jak łatwo się domyślić, małe koraliki przesuwa się po włóczce dużo trudniej, niż duże.
Przy okazji pragnę wyrazić wdzięczność Ogarniętej Włóczkomanią, która przez swój post o niekonwencjonalnym wykorzystaniu rozmaitych przedmiotów natchnęła mnie rozwiazaniem mojego problemu:
Tempo dziergania spadło, ale się nie poddaje. W ogóle jakieś dziwne ciśnienie mam na ten projekt. Ciekawa jestem, jak wyjdzie...
W nowy etap weszła knajpa, która wprawdzie nie jest jeszcze oficjalnie czynna, ale, z uwagi na stan techniczny może już pełnić niektóre funkcje (np. zaplecza dla wydarzeń kulturalnych).
Przedstawiam zdjęcia jeszcze z etapu remontowego, bo w sobotę nie miałam ani czasu, ani siły, by jakąś zgrabną fotografię sporządzić.
Oprawianie plakatów...
Ma być o nowych etapach, więc proszę bardzo. Pomimo licznych innych absorbujacych zajeć zawsze znajdzie się chwila na przerobienie choćby kilku oczek. Tak więc wrak statku objawia się moim ( a teraz i waszym ) oczom w coraz bardziej konkretnym kształcie.
Dzierganie z włókna dziewiarskiego ma swoje zalety oraz wady. Zdecydowaną wadą jest ciężar i rozmiar szpuli, co powoduje, że nie można robótki ze sobą ciągać po srodkach komunikacji, ani tym bardziej nie da się jej ukryć pod biurkiem w pracy.
Ale można też właczyć pozytywne myślenie i stwierdzic, że taka wielka szpula wełny z pewnością nigdy się nie skończy, a już z pewnoscią nie przed końcem robótki. Więc sobie człowiek dzierga w ogólnym poczuciu bezpieczństwa, podbudowanym dodatkowo perspektywą, że nie będzie trzeba wplatać końcówek, że można z jednego kawałka...
Dupa, że tak powiem.
W piątek z najwyższym zdumieniem odkryłam w przędzy dziewiarskiej supeł. Hę?!
Ale nie było to zdarzenie mogące odciagnąć mnie od dalszego dziergania. Skończyłam etap z liśćmi i skończyła się, proszę państwa, ośla łączka. Zaczął się hardkor.
W przepisie na szal uwzględniono bowiem wplatanie koralików. Kiedy zabierałam się za dzierganie projektu, pomyślałam, że to w sumie nic takiego. Trochę będzie upierdliwości przy przesuwaniu metra koraliów, ale czego to nasze matki i babki nie przeżyły, nie będę sie rozczulać nad sobą. Na zdjęciu powyżej są koraliki o większej średnicy.
Tak.
Nawlekłam metr tych mikroskopijnych. Bo mi większe zbyt topornie wyglądały.
Jak łatwo się domyślić, małe koraliki przesuwa się po włóczce dużo trudniej, niż duże.
Przy okazji pragnę wyrazić wdzięczność Ogarniętej Włóczkomanią, która przez swój post o niekonwencjonalnym wykorzystaniu rozmaitych przedmiotów natchnęła mnie rozwiazaniem mojego problemu:
Tempo dziergania spadło, ale się nie poddaje. W ogóle jakieś dziwne ciśnienie mam na ten projekt. Ciekawa jestem, jak wyjdzie...
W nowy etap weszła knajpa, która wprawdzie nie jest jeszcze oficjalnie czynna, ale, z uwagi na stan techniczny może już pełnić niektóre funkcje (np. zaplecza dla wydarzeń kulturalnych).
Przedstawiam zdjęcia jeszcze z etapu remontowego, bo w sobotę nie miałam ani czasu, ani siły, by jakąś zgrabną fotografię sporządzić.
Ostatnie sprzątanie...
Oprawianie plakatów...
Persjanko, jestem aktywna, póki mogę. Moja praca nie jest bardzo wyczerpująca, dzieci się jeszcze nie dorobiłam i chyba nie jestem typową gospodynią domową (zdarza mi się olewać niektóre "obowiązki", jak na przykłąd gotowanie czy sprzątanie). Stąd mam wiecej czasu na takie właśnie różne "zajęcia w podgrupach".
Edi-BK, oto fotka włóczki mało znanego polskiego producenta. Jakieś 270 m na motek.
Z przeznaczeniem na zwiewny szal (już teraz wiem, że z koralikami, bo przy okazji bordowego ustrojstwa zakupiłam ogromne ilości koralików...)
czwartek, 14 maja 2009
W biegu...
Przez prapremierę knajpy mam tydzień w biegu. Wiele rzeczy trzeba pozałatwiać, a przede wszystkim przygotować sam lokal na przyjęcie gości. Jest trochę do umycia, pomalowania, zainstalowania, ale ponieważ zgłosiło się tak zwane pospolite ruszenie, więc akcja przebiega w atmosferze zabawy raczej, aniżeli wyrobnictwa...
Nie mam więc wiele czasu na włóczkowe hobby, co nie oznacza, że w ogóle nic się nie dzieje. Dzieje sie wciąż, chociaż dużo wolniej, mój Shipwreck. Tak jak wspominałam wcześniej, jestem na etapie prawie trzystu oczek w jednym okrążeniu, więc dzierganego motywu przybywa powoli. Mam trochę problemów z rzędami, w których przesuwa sie markery, spędzam nad nimi wówczas dwa razy więcej czasu niż nad "zwykłymi rzędami (zwykły rząd zajmuje mi circa 12 minut). Nie obyło się bez drobnych błędów, ale w obliczu rozmiaru szala liczę na to, że nie będzie ich widać ;p
Poniżej relacja z postępów (proszę wybaczyć oburzającą jakość zjęcia...)
Knajpa knajpą, latanie lataniem, ale do mojej ulubionej pasmanterii też wstąpiłam. Niby tylko po druty, bo wrak statku jest wymagający, jeśli chodzi o ilość akcesoriów niezbędnych do wydziergania, a piątek akurat mi brakuje, ale wyszłam ze sklepu również z tym:
Niepozorny moher malo znanej polskiej firmy. Od razu musiałam sprawdzić, jaka dzianina wychodzi. Przeznaczeniem tej włóczki będzie jakiś kolejny ażurowy szal, bo akurat na takie rzeczy mam ostatnio melodię...
Jakiś czas temu, w ramach CKO szarpnęłam również coś takiego:
Mam zamiar udziergać jakiś szalik dla siostry. Czy macie może pod ręką jakiś dwystronny wzór, który by współgrał z tą włóczką? Ja na razie mam mglistą ideę o projekcie z tym motkiem w roli głównej. Obawiam się głównie, że nazbyt skomplikowany wzór w połączeniu z wielobarwnością da efekt przeładowania rodem z Cepelii...
Może poda ktoś dłoń Młodej Rękodzielniczce?...
wtorek, 12 maja 2009
ZOOM na Brzozowej, czyli trochę prywaty
Otwarcie knajpy na Brzozowej zbliża się wielkimi krokami, a całe zastępy ludzi nie mogą się doczekać tej chwili.
Korzystając ze spodziewanego w najbliższą sobotę flash-mobu, czyli szturmu ludności na galerie i muzea, postanowiliśmy zaprosić wszystkich chętnych do surowo jeszcze wyglądającej knajpy – na herbatkę, kawę i ciasteczka.
Wszystkim gościom pragniemy dać przedsmak tego, co wkrótce będzie się działo.
Korzystając ze spodziewanego w najbliższą sobotę flash-mobu, czyli szturmu ludności na galerie i muzea, postanowiliśmy zaprosić wszystkich chętnych do surowo jeszcze wyglądającej knajpy – na herbatkę, kawę i ciasteczka.
Wszystkim gościom pragniemy dać przedsmak tego, co wkrótce będzie się działo.
Będą zatem dwa filmy do obejrzenia: „Nikt nie woła” (http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/122258 ) oraz „W drodze”, reportaż o pierwszym polskim teatrze offowym, czyli o Teatrze Adekwatnym. Ponadto, będzie można obejrzeć plakaty autorstwa Tomasza Wójcika.
Tu link do strony klubu (wciąż w budowie, więc spodziewajcie się nowych informacji ^__^)
http://adekwatny.pl/index.php?p=2
Tu link do strony klubu (wciąż w budowie, więc spodziewajcie się nowych informacji ^__^)
http://adekwatny.pl/index.php?p=2
poniedziałek, 11 maja 2009
Jak ustrzec się przed wampirem
Wspomniałam wczoraj o wampirach i strzygach, wystawianych w warszawskim Muzeum Etnograficznym. Pomyślałam dzisiaj, że sucha wzmianka na ten temat to trochę za mało, tym bardziej, że wystawa jest bardzo interesująca.
Ilustrują ją proste, chłopskie przedmioty codziennego użytku, takie jak łóżko, skrzynia, pościel, bielizna i ubiór rumuńskich chłopów, wrzeciona (40 cm długości!) i kądziele, misy, łyżki i inne akcesoria.
Treść ekspozycji stanowią dawne wierzenia i przesądy rumuńskie, dotyczące grzebania zmarłych, życia „po życiu” i ochronne zabiegi magiczne.
Rumuńscy chłopi wierzyli dawniej, że zmarły może zamienić się w wampira albo strzygę, powstać z grobu i zabijać żywych poprzez wysysanie krwi. Aby zabezpieczyć się przed takimi wypadkami, stosowano obrzędy magiczne mające spowodować, by zmarły nie miał chęci ani powodu wstawać z mar, albo aby uniemożliwić mu wydostanie się z grobu.
I tak, w pierwszym typie obrzędów mieści się na przykład wkładanie zmarłemu do trumny kukiełek, mających przedstawiać najbliższych, ażeby zmarły nie tęsknił i nie czuł potrzeby podnoszenia się z grobu. Aby dać zmarłemu do zrozumienia, że się o nim pamięta, sporządzano specjalna świecę. Sznurek o długości równej wysokości zmarłego zamaczano w wosku i skręcano w spiralę. Powstałą w ten sposób świecę zapalano od czasu do czasu medytując i wspominając. W ten sposób zabezpieczano żywych przed zemstą ducha, bo duch mógłby się obrazić, gdyby bliscy zbyt szybko o nim zapomnieli.
Rumuni wierzyli ponadto, że dusza zmarłego, zanim uda się w zaświaty, przez kilka dni pozostaje na świecie, snując się zwykle w pobliżu dawnego domu. Należało taką duszę odpowiednio ugościć: zostawiano na parapecie okna miseczkę z mąką, szklankę z wodą i mniejszą szklaneczkę z palinką. Jeśli wiktuałów ubywało, znaczy – zmarły odwiedził dom.
Aby ułatwić zmarłemu wędrówkę do zaświatów, bliscy budowali czasami most przez rzekę. albo dawali zmarłemu małą monetę, by ten mógł opłacić przewóz.
Z kolei, żeby zapobiec wydostaniu się przez zmarłego z grobu, wiązano mu symbolicznie ręce i nogi sznurkiem. Zdarzało się, że wbijano mu w ubranie albo w część ciała (np. ucho) szpilkę, albo mały gwóźdź (to taki substytut przebijania serca kołkiem). Jeżeli powyższe zabiegi nie wystarczały, uciekano się do maksymalnego opóźnienia momentu wydostania się zmarłego z grobu: grób posypywano makiem. Zmarły, wstając, będzie musiał policzyć ziarna maku, co może mu zająć nawet kilkaset lat.
Czasami, zwłaszcza w przypadkach niewytłumaczalnych zachorowań, o spowodowanie niemocy posądzano wampira, czyli przebudzonego zmarłego. Wówczas otwierano podejrzany grób i przebijano leżące zwłoki kołkiem.
Makabra, prawda?
niedziela, 10 maja 2009
Wrak statku
Wrak statku mnie wciąga coraz głębiej. Zakończyłam właśnie drugi etap ażurów i przeszłam do trzeciego.Czyli do 29 raportów po dziesięć oczek (i 37 rzędów) >__< Dzierga się dłuuugo, co oznacza, że nieprędko będą nowe wieści na ten temat. Trochę czasu spędzę w tym etapie, ale powinnam się przyzwyczajac, bo zaraz po tym czeka mnie 580 oczek wzorem *narzut, 2op razem* do końca szala... Przysigam, że nie widziałam tego wczesniej w tym wzorze...
Jak sygnalizowałam kiedyś, nie cierpię szydełka. Nie znosze zarówno narzędzia, jak i nie podobają mi się wyszydelkowane rzeczy. Być może jest tak dlatego, że ideał wyszydełkowanej rzeczy, jaki utrwalił mi się w dziecinstwie zawiera się w prababcinej serwecie, wyszydełkowanej z cieniutkiej nitki drobnym szydełkiem, cienkiej prawie jak pajęcza nitka. Współczesne wzory wydają mi się zawszej jakieś takie... ciężkie.
Odwiedziłam wczoraj Muzeum Etnograficzne, w którym, oprócz wystawy o rumuńskich zwyczajach pogrzebowych, mających uchronić żywych przed strzygami i wampirami, były także dziewiętnasowieczne wyszydełkowane serwety. Muszę przyznać, że opadła mi szczęka na ich widok. Stałam przy gablotce przez dłużsszy czas i napawałam się ich urodą. Podziwiałam przepiękny wzór, nie mogac oderwać od niej oczu. Była cudowna. Szkoda, że zanikły takie piekne wzory i precyzja wykonania. Naprawdę.
Jak sygnalizowałam kiedyś, nie cierpię szydełka. Nie znosze zarówno narzędzia, jak i nie podobają mi się wyszydelkowane rzeczy. Być może jest tak dlatego, że ideał wyszydełkowanej rzeczy, jaki utrwalił mi się w dziecinstwie zawiera się w prababcinej serwecie, wyszydełkowanej z cieniutkiej nitki drobnym szydełkiem, cienkiej prawie jak pajęcza nitka. Współczesne wzory wydają mi się zawszej jakieś takie... ciężkie.
Odwiedziłam wczoraj Muzeum Etnograficzne, w którym, oprócz wystawy o rumuńskich zwyczajach pogrzebowych, mających uchronić żywych przed strzygami i wampirami, były także dziewiętnasowieczne wyszydełkowane serwety. Muszę przyznać, że opadła mi szczęka na ich widok. Stałam przy gablotce przez dłużsszy czas i napawałam się ich urodą. Podziwiałam przepiękny wzór, nie mogac oderwać od niej oczu. Była cudowna. Szkoda, że zanikły takie piekne wzory i precyzja wykonania. Naprawdę.
czwartek, 7 maja 2009
Nie obijam się.
Nie obijam się.
Wprawdzie nie zabrałam sie za żadnego z moich rozgrzebańców, to jednak dziergam. Padło na Shipwreck Shawl z Knitty ( http://www.knitty.com/ISSUEspring09/PATTshipwreck.php ).
Żeby usprawiedliwić rozpoczęcie nowego projektu muszę przyznać, że chodził on za mną już od dwóch miesięcy. Nawet wtedy wybrałam włóczke w pasmanterii, i czaiłam się - nabyć, nie nabyć, a czy ja sobie poradzę... itp.
Nie zdzierżyłam, zakupiłam, rozpoczęłam:
Włóczka jest dziwnego pochodzenia. Brytyjska przędza dziewiarska, prawie dwa kilometry w szpuli, oberżyna/śliwka. Mam wrażenie, że jest troche zbyt sztywna na niemal koronkowy szal, ale póki co dzierga się dobrze. Przybywa rządków, oczka się mnożą jak szalone. Im dalej w las, tym więcej drzew, jak wiadomo. A jeszcze dłuuuga droga przede mną.
Planowałam podchwycic technikę fingerloop, używaną od zamierzchłych czasów do plecienia sznureczków. Warsztatu toto specjalnego nie wymaga - ot - palce, nici i agrafka do zaczepienia byle gdzie. Wystarczy tylko... plątać. Znaczy pleść. Początkujacy plączą ;p
Sznureczek sie uplątał, prawie że uplótł. Pracowałam według jednego wzoru, a wyszły mi dwa rodzaje sznureczka: płaski i okrągły. Nie, żeby mi to przeszkadzało specjalnie. Wrecz przeciwnie, dzięki temu rozkminiłam metodę. Na razie mam jeden (bo mnie shipwreck wciagnął, mam nadzieję, że nie na dno...)
Czy wy też próujecie znaleźć nieregularne kwiatki na szczęście? To prawie jak trójlistna koniczyna ^__^
Rene, własnie dlatego się nie poddaję. W końcu od czegoś trzeba zacząć. Na przykład od wyrobienia dobrych nawyków dziewiarskich.
Brahdelt, nieważne, na jakiego ptaszka pokrowiec wyszedł, na sójkę czy inną przepióreczkę. Ważne, że rozminął się z intencją jak... No nie wiem co. W każdym razie w stopniu powodującym nagłą cholerę. A o zdrowie psychicvzne trzeba dbać w tych trudnych czasach ;p
Lauro, nieszczęścia innych nie powodują u mnie wzrostu zadowolenia. Łączę się w bólu z powodu pruć.
wtorek, 5 maja 2009
Na oko...
Na oko to chłop w szpitalu zmarł.
Takie motto powinnam sobie wołami wymalować w widocznym miejscu.
„Na oko...” jest zasadniczą przyczyną mojej porażki przy błękitnych mitenkach.
Kolejną przyczyną jest niekonsekwencja. Bo jak juz zrobiłam ach-jak –profesjonalnie-wyglądający wykrój, to w trakcie robótki ciągle coś w nim zmieniałam, tu rządek, tu oczko...
Pamięć za to mam dobrą, ale krótką.
Nie zamierzam się tak po prostu poddać. Nawet nie chodzi o to, że obiecałam przyjaciółce te ogrzewacze.
Chodzi o zapanowanie nad własną niekonsekwencją. A tak poza tym naprawdę chcę je zrobić.
Okazało się (też mi nowość...), że sieć obfituje we wzory i przepisy. Wybrałam jeden pasujący bardziej niż mniej do pierwotnego pomysłu i zacznę dziś od początku.
http://www.ravelry.com/patterns/library/endpaper-mitts
lub jeśli wrota Ravelry są zawarte:
http://www.eunnyjang.com/knit/2006/11/endpaper_mitts.html
Kolejną przyczyną jest niekonsekwencja. Bo jak juz zrobiłam ach-jak –profesjonalnie-wyglądający wykrój, to w trakcie robótki ciągle coś w nim zmieniałam, tu rządek, tu oczko...
Pamięć za to mam dobrą, ale krótką.
Nie zamierzam się tak po prostu poddać. Nawet nie chodzi o to, że obiecałam przyjaciółce te ogrzewacze.
Chodzi o zapanowanie nad własną niekonsekwencją. A tak poza tym naprawdę chcę je zrobić.
Okazało się (też mi nowość...), że sieć obfituje we wzory i przepisy. Wybrałam jeden pasujący bardziej niż mniej do pierwotnego pomysłu i zacznę dziś od początku.
http://www.ravelry.com/patterns/library/endpaper-mitts
lub jeśli wrota Ravelry są zawarte:
http://www.eunnyjang.com/knit/2006/11/endpaper_mitts.html
.
Brahdelt, pokrowiec ładny, ale za mały, wrrr... >__<
.
Fiubździu, nie wszyciu problem, lecz w tym, o czym powyżej...
.
EDIT: zaraz dostanę szału. Dlaczego spacje nie robią się tam, gdzie chcę, żeby sie robiły? >__<
poniedziałek, 4 maja 2009
Blue Monday...
Lauro, owszem, zdarza mi się szyć z własnej i nieprzymuszonej woli, i to w całosci ręcznie, ciuchy demode o jakies 500 lat. Wiele osób, dowiedziawszy się o tym zboczeniu, spoglądało na mnie znacząco, a co śmielsi nawet pukali się w czoło. Na szczęście nie jest to produkcja tasmowa. Nie zdążę się znużyć, a już kończę projekt, że nie dotyczy to kilometrów szwów w rokloszowanych sukniach).
Niezbyt udany mam dziś ten poniedziałek. Dopadł mnie chyba syndrom dostosowania po wywczasie. Albo w pracy było nadspodziewanie dużo pracy. Dość, ze postanowiłam skończyc zaczęty dziurkowany projekt - mitenki dla przyjaciółki.
Niestety, dawno mnie nic tak nie zniechęcało, jak właśnie owe nieszczęsne mitenki. Od początku szły jak po grudzie. Okazało się dzisiaj ni mniej ni więcej, że wczorajsze prucie było na nic. Nie udało się w drugim egzemplarzu wyrugować błędów, które powstały wcześniej.
Także wygląd pierwszego egzemplarza nie zachwyca.
Fakt, powala na kolana.
Przypomina bowiem pokrowiec na indyka na święto dziękczynienia.
Tak więc mitenki przekształcają się właśnie w estetyczne, bezpretensjonalne kłębki.
Dobranoc.
sobota, 2 maja 2009
Dziurki
Jak długi język ma kot?
Zapiątek upływa mi pod znakiem dziurek.
Jeszcze w środę zabrałam się za ogrzewacze nadgarstków dla przyjaciółki o niedorozwiniętej tarczycy i stąd o wiecznie zmarzniętych palcach. Wygrzebałyśmy z worka "jednomotkowców" dżinsową włóczkę wełnianą, wybrałyśmy prosty ażurek na grzbiet dłoni, obmierzyłyśmy i zabrałam się do pracy.
Która niestety idzie mi jak po grudzie.
Jeszcze pierwszy ogrzewacz jakoś się dziergał, szczęśliwie go skończyłam. Niestety, drugi idzie mi w tempie trzy kroki do przodu, dwa do tyłu. Właśnie dobrnęłam do końca robótki, kiedy okazało się, że znowu (już nie liczę, który raz) będę musiała spruć kilka rzędów. Ale już nie dzisiaj, k...
I zdjęć dziś też nie pokażę, bo chwilowo nie mogę na ustrojstwo patrzeć.
Za to inne dziurki wypadły satysfakcjonujaco. Przedstawiam moja starą, lecz po trzykroć nową sakiewkę - jeszcze w stanie surowym (ach, brzmi jak dogmat chrześcijański...)
Sakiewka jest stara, bo powstała parę miesięcy temu na zjazd Roty Pana Kacpra w Grodźcu. Była szyta w nocy przed wyjazdem, pod wpływem wysokiej temperatury ciała oraz antybiotyków. W związku z tym na sama imprezę pojechała atrapa sakiewki, czyli "samo czerwone", bez podszewki i bez wykończeń. Jakiś czas temu sakiewka dorobiła się podszewki, niestety przyszytej dość ordynarnie. Nie wiem już sama, co sobie myślałam, kiedy tak topornie wykańczałam przedmiotowe akcesorium.
Dość, ze w tym tygodniu, rozpoczynajac sezon na "rycerskie" szycie, postanowiłam rozwiazać kwestię sakiewki raz, a porządnie. Sakiewka została rozpruta, a potem zszyta "jak pan Bóg przykazał", a następnie fachowo podziurkowana. A dziurki obszyte.
Na razie przedstawiam dosć surowa wersję. W planach są jeszcze jedwabne kutasiki i sznureczki własnoręcznie zaplecione techniką fingerloop, o ile oczywiscie sie jej nauczę.
Jeśli nie, obszyję to zwyczajnym wełnianym sznureczkiem, zaplecionym techniką, którą juz opanowałam.
Dziurki odrobinę rzuciły mi sie na mózgownicę, stąd musiałam poszaleć na zielonej łączce.
Kruliczyca w naturalnym środowisku:
Zapiątek upływa mi pod znakiem dziurek.
Jeszcze w środę zabrałam się za ogrzewacze nadgarstków dla przyjaciółki o niedorozwiniętej tarczycy i stąd o wiecznie zmarzniętych palcach. Wygrzebałyśmy z worka "jednomotkowców" dżinsową włóczkę wełnianą, wybrałyśmy prosty ażurek na grzbiet dłoni, obmierzyłyśmy i zabrałam się do pracy.
Która niestety idzie mi jak po grudzie.
Jeszcze pierwszy ogrzewacz jakoś się dziergał, szczęśliwie go skończyłam. Niestety, drugi idzie mi w tempie trzy kroki do przodu, dwa do tyłu. Właśnie dobrnęłam do końca robótki, kiedy okazało się, że znowu (już nie liczę, który raz) będę musiała spruć kilka rzędów. Ale już nie dzisiaj, k...
I zdjęć dziś też nie pokażę, bo chwilowo nie mogę na ustrojstwo patrzeć.
Za to inne dziurki wypadły satysfakcjonujaco. Przedstawiam moja starą, lecz po trzykroć nową sakiewkę - jeszcze w stanie surowym (ach, brzmi jak dogmat chrześcijański...)
Sakiewka jest stara, bo powstała parę miesięcy temu na zjazd Roty Pana Kacpra w Grodźcu. Była szyta w nocy przed wyjazdem, pod wpływem wysokiej temperatury ciała oraz antybiotyków. W związku z tym na sama imprezę pojechała atrapa sakiewki, czyli "samo czerwone", bez podszewki i bez wykończeń. Jakiś czas temu sakiewka dorobiła się podszewki, niestety przyszytej dość ordynarnie. Nie wiem już sama, co sobie myślałam, kiedy tak topornie wykańczałam przedmiotowe akcesorium.
Dość, ze w tym tygodniu, rozpoczynajac sezon na "rycerskie" szycie, postanowiłam rozwiazać kwestię sakiewki raz, a porządnie. Sakiewka została rozpruta, a potem zszyta "jak pan Bóg przykazał", a następnie fachowo podziurkowana. A dziurki obszyte.
Na razie przedstawiam dosć surowa wersję. W planach są jeszcze jedwabne kutasiki i sznureczki własnoręcznie zaplecione techniką fingerloop, o ile oczywiscie sie jej nauczę.
Jeśli nie, obszyję to zwyczajnym wełnianym sznureczkiem, zaplecionym techniką, którą juz opanowałam.
Dziurki odrobinę rzuciły mi sie na mózgownicę, stąd musiałam poszaleć na zielonej łączce.
Kruliczyca w naturalnym środowisku:
Subskrybuj:
Posty (Atom)