Wspomniałam wczoraj o wampirach i strzygach, wystawianych w warszawskim Muzeum Etnograficznym. Pomyślałam dzisiaj, że sucha wzmianka na ten temat to trochę za mało, tym bardziej, że wystawa jest bardzo interesująca.
Ilustrują ją proste, chłopskie przedmioty codziennego użytku, takie jak łóżko, skrzynia, pościel, bielizna i ubiór rumuńskich chłopów, wrzeciona (40 cm długości!) i kądziele, misy, łyżki i inne akcesoria.
Treść ekspozycji stanowią dawne wierzenia i przesądy rumuńskie, dotyczące grzebania zmarłych, życia „po życiu” i ochronne zabiegi magiczne.
Rumuńscy chłopi wierzyli dawniej, że zmarły może zamienić się w wampira albo strzygę, powstać z grobu i zabijać żywych poprzez wysysanie krwi. Aby zabezpieczyć się przed takimi wypadkami, stosowano obrzędy magiczne mające spowodować, by zmarły nie miał chęci ani powodu wstawać z mar, albo aby uniemożliwić mu wydostanie się z grobu.
I tak, w pierwszym typie obrzędów mieści się na przykład wkładanie zmarłemu do trumny kukiełek, mających przedstawiać najbliższych, ażeby zmarły nie tęsknił i nie czuł potrzeby podnoszenia się z grobu. Aby dać zmarłemu do zrozumienia, że się o nim pamięta, sporządzano specjalna świecę. Sznurek o długości równej wysokości zmarłego zamaczano w wosku i skręcano w spiralę. Powstałą w ten sposób świecę zapalano od czasu do czasu medytując i wspominając. W ten sposób zabezpieczano żywych przed zemstą ducha, bo duch mógłby się obrazić, gdyby bliscy zbyt szybko o nim zapomnieli.
Rumuni wierzyli ponadto, że dusza zmarłego, zanim uda się w zaświaty, przez kilka dni pozostaje na świecie, snując się zwykle w pobliżu dawnego domu. Należało taką duszę odpowiednio ugościć: zostawiano na parapecie okna miseczkę z mąką, szklankę z wodą i mniejszą szklaneczkę z palinką. Jeśli wiktuałów ubywało, znaczy – zmarły odwiedził dom.
Aby ułatwić zmarłemu wędrówkę do zaświatów, bliscy budowali czasami most przez rzekę. albo dawali zmarłemu małą monetę, by ten mógł opłacić przewóz.
Z kolei, żeby zapobiec wydostaniu się przez zmarłego z grobu, wiązano mu symbolicznie ręce i nogi sznurkiem. Zdarzało się, że wbijano mu w ubranie albo w część ciała (np. ucho) szpilkę, albo mały gwóźdź (to taki substytut przebijania serca kołkiem). Jeżeli powyższe zabiegi nie wystarczały, uciekano się do maksymalnego opóźnienia momentu wydostania się zmarłego z grobu: grób posypywano makiem. Zmarły, wstając, będzie musiał policzyć ziarna maku, co może mu zająć nawet kilkaset lat.
Czasami, zwłaszcza w przypadkach niewytłumaczalnych zachorowań, o spowodowanie niemocy posądzano wampira, czyli przebudzonego zmarłego. Wówczas otwierano podejrzany grób i przebijano leżące zwłoki kołkiem.
Makabra, prawda?
Może trochę makabra, ale ciekawie się czyta. Chyba się wybiorę :)
OdpowiedzUsuń