Chyba minęło mi uzależnienie od Ravelry.
Dziękuję za uwagę.
Kurtyna.
Ps. a tak poza tym nieprzerwanie od trzech tygodni jestem chora. Podkręcenie odporności potrzebne od zaraz.
czwartek, 27 grudnia 2012
piątek, 14 grudnia 2012
***
Wielu ludzi, w tym również moja siostra, oczekuje na przeszczepienie szpiku kostnego. Zapoznajcie się z
informacjami zamieszczonymi na zalinkowanej stronie (klik), zachęćcie znajomych
do zapoznania się z nimi. Każda kolejna osoba, która dołączy do
rejestru dawców komórek macierzystych i szpiku kostnego to szansa dla
każdego oczekującego na wyzdrowienie
i normalne życie.
i normalne życie.
wtorek, 4 grudnia 2012
Mielonka
W związku z (przedświatecznym, jak sądzę) atakiem spamerów w komentarzach tymczasowo włączam weryfikację obrazkową.
poniedziałek, 3 grudnia 2012
Zima zaskoczyła...
...czy drogowców, to nie wiem. Ale mnie owszem. Spędzałam ostatnie dni w domu, w którym JEST telewizor, co pozwoliło mi stwierdzić, że są już organizowane zimowe zawody sportowe. Ten gęsty opad śniegu przy -11 stopniach (coż, że w Finlandii) wywołał u mnie niezłe zaskoczenie.
A więc to już, grudzień, zima, Święta, karnawał, mróz i co tam jeszcze, z dobrodziejstwem inwentarza. Narzekać nie będę, bo lubię wszystkie pory roku, a raczej to, że się zmieniają.***
Ale ja tu gadu-gadu, a przecież formalności czekają. Wełniana Skarpetka mnie wyróżniła, za co jej bardzo dziękuję. I chociaż zazwyczaj nie uczestniczę w zabawach blogowych, to parę słów o sobie przecież powiem.
Zostałam zapytana mianowicie:
1. Kawa, czy herbata? oba te napoje. Każdy z nich, odpowiednio przyrządzony, ma wsobie to coś.
2. Cukier, czy słodzik? najlepiej żadne z nich, choć jak już, to słodzik (stewia i ksylitol).
3. Radio, czy telewizja? radio, i to i tak rzadko.
4. Kino, czy teatr? Muzeum Sztuki Filmowej Iluzjon, w teatrze jak na mój gust za dużo jest pretensji.
5. Jedwab, czy kaszmir? jak można wybierać pomiędzy tymi dwoma?! Oba!
6. Szalik, czy komin? noszę szalik, bo komina jeszcze nie mam. Z naciskiem na "jeszcze".
7. Druty proste, czy okrągłe? okrągłe do dużych rzeczy, do małych skarpeciaki.
8. Szydełko zwykłe, czy tunezyjskie? a co to jest tunezyjskie? wiem, jakie, ale nigdy nie miałam w ręku. Szydełka w ogóle używam tylko okazjonalnie.
9. Sweter: przez głowę, czy rozpinany? oba. Taki i taki się przydaje.
10. Porzeczka czarna, czy czerwona? z czarnej najlepsza jest nalewka, z czerwonej marmolada.
11. Tulipan, czy róża? tulipany kocham. Żółte zwłaszcza.
2. Cukier, czy słodzik? najlepiej żadne z nich, choć jak już, to słodzik (stewia i ksylitol).
3. Radio, czy telewizja? radio, i to i tak rzadko.
4. Kino, czy teatr? Muzeum Sztuki Filmowej Iluzjon, w teatrze jak na mój gust za dużo jest pretensji.
5. Jedwab, czy kaszmir? jak można wybierać pomiędzy tymi dwoma?! Oba!
6. Szalik, czy komin? noszę szalik, bo komina jeszcze nie mam. Z naciskiem na "jeszcze".
7. Druty proste, czy okrągłe? okrągłe do dużych rzeczy, do małych skarpeciaki.
8. Szydełko zwykłe, czy tunezyjskie? a co to jest tunezyjskie? wiem, jakie, ale nigdy nie miałam w ręku. Szydełka w ogóle używam tylko okazjonalnie.
9. Sweter: przez głowę, czy rozpinany? oba. Taki i taki się przydaje.
10. Porzeczka czarna, czy czerwona? z czarnej najlepsza jest nalewka, z czerwonej marmolada.
11. Tulipan, czy róża? tulipany kocham. Żółte zwłaszcza.
Piłeczki nie odbijam, bo nie.
***
Wstyd się przyznać, ale Berka nietknięta od dwóch tygodni.
***
Ale za to zrobiłam już pierniczki. I rękawiczki dla Króliczka. Zdjęcia wkrótce.
***
A siostra moja pomyślnie przeszła drugą chemię. Chociaż nadal nie znaleziono dla niej dawcy szpiku :-(
czwartek, 22 listopada 2012
czwartek, 15 listopada 2012
Budyń się robi.
Bereczka sie dłubie. Już zaraz, już za chwilę będę zamykała oczka na przodach. A ponieważ dziabię z moheru na grubszych drutach, to mi się trochę rozlazła. Ogólnie mi to nie przeszkadza, ale zastanawiałam sie, co ja bidna zrobię z taaaakimi dziurami na rękaw. Najwspanialsza teściowa jednym słowem oświeciła mnie: "zaszyj". Tak zrobię. potem najtrudniejsza decyzja - robić rękawy na prosto, jak w kimonie, czy sobie wyrobić główki rzędami skróconymi, a dalej zwężać. No i jakie mankiety zrobić. I jakie dać wykończenia...
Na zdjęciach pokazuję charakterystyczny "szew" boczny, czyli miejsce dobierania oczek na przody (i kołnierz). Niestety, nie widać na razie kołnierza, ale zajrzyjcie na druting. JustMe właśnie pokazała, jak wygląda berka-kamizelka na modelce.
Na zdjęciach pokazuję charakterystyczny "szew" boczny, czyli miejsce dobierania oczek na przody (i kołnierz). Niestety, nie widać na razie kołnierza, ale zajrzyjcie na druting. JustMe właśnie pokazała, jak wygląda berka-kamizelka na modelce.
***
A tymczasem, zajrzawszy do statystyk zdumiałam się , ze ktoś u mnie szukał "czegoś z drutu" (5 wejść) oraz "czegoś z kulek" (2 wejścia). Intrygujące...
wtorek, 13 listopada 2012
O tym i owym
Jakoś mi nie po drodze ostatnio z blogiem, czasu brak by na bieżąco dzielić się z wami moimi spostrzeżeniami, skorelowanymi z rękodziełem. Ale nie oznacza to, ze nic nie robię.
Przede wszystkim, wpadłszy na bloga druting odkryłam genialny przepis na bezszwowy kardigan, jak raz pasujący do kłębów moheru, kiblujących na moich półkach już od trzech lat. Już, już się miałam tego pozbywać, aż tu nagle - taki patent, BERKA.
W to mi graj!
Bierę duże druty i jadę. Na cały kardigan mi nie starczy, ale na przytulaśną, domową derkę i owszem. Będzie jak raz do kapci i herbatki z przyprawmai korzennymi na najbliższe miesiące.
Praca nad tym jest odrobinęnużąca, bo nic, tylko prawe i lewe, a od momentu wolty konstrukcyjnej, od kiedy robię za jednym zamachem oba przody i szalowy kołnierz, rzędów przybywa oczywiście trzy razy wolniej. Ale zawzięłam się na ten moher, poza tym muszę sobie zrobić miejsce w szafie, bo w magicloop jest promocja na alpaki, a ja bardzo mam na nią ochotę.
Mam jescze taki pomysł, by sobie zrobić bajecznie kolorowy pasiak od połowy ud aż po samą szyję, najchętniej z suwakiem, ze wszystkich tych moich pojedynczych kłębków wełny, które stanowią ponad połowę moich zapasów. W celu jak wyżej, haha, no i żeby sobie odwłok otulić na okoliczność zimowych oczekiwań na komunikację miejską. Tylko mi się centymetr krawiecki zgubił, co mię smuci, bo ów sweter chciałabym wykonać raz a porządnie, a pasmanterię, siedlisko pokus, wolę na razie omijać . Aha, no i koniecznie chcę to zrobić na jakichś większych drutach, bo ostatnio mam awersję do rozmiarów poniżej 4 mm (te kilka cm ściągacza na mniejszych drutach jakoś jeszcze znoszę). W końcu po to dziergam, żeby mieć frajdę z samorobnych rzeczy, a nie, żeby się mordować z pierdylionem oczek. Zwłaszcza, że wymiary moje wymuszają większe nakłady pracy, niż u eSek.
Etykiety:
berka,
cardigan,
druty,
knitting,
triki dziewiarskie
środa, 17 października 2012
Najeźdźcy z Kosmosu - finisz
Najeźdźcy z Kosmosu wylądowali ;-)
Udało mi się skończyć ten projekt, z resztą już jakiś czas temu. Rzeczywiście, zmuszenie się do zrobienia arcynudnych rękawów wymagało trochę wysiłku, ale warto było. Sweterek od razu po zszyciu i wciągnięciu nitek stał się ulubionym...
...chociaż dopiero blokowanie odsłoniło całą jego urodę.
Pomimo lekkich niedociągnięć (kto dzierga, musi się zmierzyć z pierwszm wszywaniem rękawów...) sweterek okazał się genialny. Jest chętnie noszony noszony przez Dziecia i z zadowoleniem oglądany przez Mamę Rękodzielniczkę.
Garść faktów:
Dziergany z wełny Idun, zeszło 3 motki i trochę, oraz jakieś resztki białej i zielonej. Tej zielonej zwłaszcza sobie gratuluję, bo znakomicie ożywia całość.
Druty - 4 mm i trojki do ściągaczy. I musze przyznać, że coraz mniej lubię małe rozmiary drutów, czwórki to obecnie u mnie podstawowy rozmiar.
***
Chciałam Wam bardzo podziękować za wsparcie, okazane w komentarzach do poprzedniego postu. Mamy teraz trudny okres, ale jest już trochę lepiej. Już sobie tego raka przerobiliśmy w głowach, trzyma nas w pionie rutyna. Zwykły plan dnia wykonywany drobiazgowo, a w niego wpleciony plan leczenia.
Na razie raczysko jest pod kontrolą, chociaż wiadomo, że leczenie będzie długi i że bez przeszczepu szpiku kostnego się nie obejdzie. Czekamy na info z Poltransplantu.
***
Jeżeli koś z Was, czytelników, chciałby zostać dawcą szpiku kostnego, powinien udać się do punktu rekrutacji dawców szpiku. Lista takich punktów oraz podstawowe informacje znajdują się na stronie http://www.szpik.info/
Etykiety:
colourwork,
Drops,
dziecięca,
pulover,
sweter,
wzory wrabiane
środa, 10 października 2012
Czapka Parrotfish/Pomatomus
Mój ostatni dziergaczy projekt to czapka Parrotfish /
Pomatomus.
Czapka ta powstała w konkretnym celu – ma stanowić ochronę przed chłodem i ciekawskimi spojrzeniami moją siostrę, która właśnie zaczęła chemioterapię. Dlatego też wszystkie narzuty we wzorze przerabiałam jako oczka przekręcone. Prześwity nie są w tym wypadku mile widziane…
Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się ten wzorek. Chociaż
dzianina wygląda na skomplikowaną, sam wzór to bułka z masłem – ściągacz z
przekręconymi prawymi oczkami, modelowany tu i tam narzutami i oczkami
zebranymi. W zasadzie robi się samo, nie trzeba siedzieć z nosem we przepisie,
widać jak oczka schodzą z drutu i co robić dalej. Powiem więcej, w razie
drobnego błędu da się oczko w razie potrzeby to dodać, to ująć bez psucia
ogólnego wyglądu. Myślę, że ten wzór jest świetny dla początkujących. Starannie
wykonana dzianina (i mam tu na myśli po prostu wszycie nitek po zakończeniu
robótki) wychodzi dwustronna – prawa z wyraźnie zaznaczonymi rowkami i lewa,
łagodniejsza. Można nosić tak albo inaczej w zależności od nastroju.
Dla potrzeb tego projektu musiałam zmodyfikować nieco wzór,
co również okazało się łatwe. Ponieważ dysponowałam włóczką grubszą, taką na
druty 3,5-4, a nie chciałam zaburzać wykończenia czapki we wzorze (wychodzi fajny
kwiatek), więc zmniejszyłam „łuskę” o dwa oczka. Na czapkę nabrałam 120 oczek,
dalej leciałam jak przepis nakazuje i po dwóch powtórzeniach schematu zabrałam się
za zakończenie. W ostatnich kilku rzędach zmniejszałam liczbę oczek bardziej
dynamicznie, bo o dwa za jednym zamachem, co z resztą nie wpłynęło na wygląd
czapki.
Czapka ta powstała w konkretnym celu – ma stanowić ochronę przed chłodem i ciekawskimi spojrzeniami moją siostrę, która właśnie zaczęła chemioterapię. Dlatego też wszystkie narzuty we wzorze przerabiałam jako oczka przekręcone. Prześwity nie są w tym wypadku mile widziane…
W planach mam jeszcze jedną czapkę „po chemii”, ale jeszcze
się nie zdecydowałam na wzór. Wciąż jednak nie zabrałam się z zaplanowane farbowanie, bo
dysponuję na ten cel włóczką jedwabną w kolorze „uprałam majtki z czymś
niebieskim”, niezbyt pasującym do bladej cery.
Zdjęcia, niestety, mocno takiesobie, a i lepszych nie będzie, bo czapka już za szybą na oddziale zamkniętym...
Zdjęcia, niestety, mocno takiesobie, a i lepszych nie będzie, bo czapka już za szybą na oddziale zamkniętym...
piątek, 5 października 2012
O królewskim romansie
Poleciałam wczoraj do Noveho Kina Praha (tak to się odmienia?) obejrzeć "Kochanka królowej", bo jestem wielką fanką Madsa Mikkelsena, filmów kostiumowych i Madsa Mikkelsena. Wspominałam o Madsie Mikkelsenie?
Film bardzo estetyczny, od pierwszej do ostatniej sceny, nawet egzekucja była ładna. Nie, nie oburzajcie się, że zdradzam wątki fabuły, wszak zostało to już dawno opisane w książkach traktujących o histori Danii w XVIII wieku. Aktorstwo na wysokim poziomie, nie ma na co narzekać. Muzyka przeciętna - nie przeszkadza, nie narzuca się, plumka sobie w tle.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby film pozostał romansem kostiumowym. Niestety, jest romansem kostiumowym z pretensjami do dramatu historycznego, przy czym można odnieść wrażenie, że twórcy nie bardzo wiedzieli, czy chcą zrobić romans kostiumowy, czy dramat historyczny, więc zmiksowali trochę tego i tamtego. W związku z tym, pomiędzy ładnymi obrazkami a Madsem Mikkelsenem powiewa nudą. A sceny nachalnej agitki oświeceniowej, która służyła również za kanwę rodzącego się romansu między królową a królewskim medykiem to drewno w czystej postaci. Wyobraźcie sobie parę, której relacje zacieśniaja się poprzez przerzucanie się uproszczonymi regułkami zaczerpniętymi z książki do polskiego czy historii, z rozdziału o oświeceniu. Tylko obecność Madsa Mikkelsena na ekranie pozwala to przetrwać...
Dlaczego piszę recenzję filmu na blogu traktującym o robótkach? Ano, dlatego, że w filmie pojawia się dziergało. Widać je krótko na początku i na końcu filmu, w scenach z zesłania królowej Karoliny Matyldy. Królowa w tych migawkach pisze list (będący narracją filmu), a jej ramiona chronione są od chłodu koronkowym szalem. Poluję dzisiaj cały dzień w sieci na jakieś screeny, niestety, bezskutecznie.
W każdym razie rekwizyt ów wydziergany jest na małych drutach (sądzę, że 2-2.5 mm). Jest to trójkąd dziergany jak baktus, z tradycyjnym drobnym ażurkiem na tle ściegu francuskiego, z bordiurką w ząbki, coś a la mój Nikolai. Muszę koniecznie dorwać jakieś fotki! I przegrzebać własne zbiory, bo jestem pewna, że mam gdzieś zapisany wzór na ażurek i bordiurę.
Zajrzyjcie tu później, z pewnośćią uzupełnię niedostatek ilustracyjny posta.
Aha, i jeśli ktoś z was też już widział ten film, niech się podzieli wrażeniami :-) A gdyby ktoś z was był w posiadaniu zdjęcia owego dziergała, wzywam go do opublikowania go!
środa, 19 września 2012
O najeźdźcach z kosmosu
Wyszło nowe wydanie SmaDropsa, a w nim sweterek prosty lecz nie nudny.
Tak się składa, że jest potrzeba dziergania i jest włóczka, więc dziergam. Z tym, że wcale nie uważam czaszek za fajny motyw. Zamiast czaszek są najeźdźcy z kosmosu.
Wzór z Knitty, zachowany sto lat temu czekał na użycie.
Od siebie postanowiłam dodać pasek koloru, który by przełamał smutnawą kompozycję kolorów.
Wadą tej techniki jest to, że trzeba się trochę więcej namachać drutem nad każdym oczkiem, ale przy ściągaczach czy też pojedynczych rzędach norweskie lewusy są niezastąpione.
Więcej o Najeźdźcach będzie, o ile je to ja ich pokonam, a nie oni mnie (ech, te rękawki...)
A z innej beczki - czeka mnie farbowanie. Mam ci ja włóczkę w kolorze "uprałam majtki z dżinsami", która docelowo ma być khaki. Gra warta świeczki, bo to jedwab, upolowany okazyjnie. będzie z tego coś delikatnego na łysą głowę.
A w "poczekalni" post o innej czapce na łysą głowę - tylko muszę wyszarpać zdjęcia z komórki.
Tak się składa, że jest potrzeba dziergania i jest włóczka, więc dziergam. Z tym, że wcale nie uważam czaszek za fajny motyw. Zamiast czaszek są najeźdźcy z kosmosu.
Wzór z Knitty, zachowany sto lat temu czekał na użycie.
Od siebie postanowiłam dodać pasek koloru, który by przełamał smutnawą kompozycję kolorów.
W tej chwili jestem na etapie rękawów, samo fajne już niestety wydziergane, ale ciągnę dalej.
Przy okazji tego sweterka wykorzystałam duńską (lub norweską) technikę wyrabiania lewych oczek. Musicie bowiem wiedzieć, że mam straszne problemy z utrzymaniem równej ścisłości oczek prawych i lewych. Wiem, ze większość dziergaczek radzi sobie ze zbyt luźną nitką owijając ją wokół palca serdecznego, co pozwala oczywiście naciągnąć nić, a oczka są ciaśniejsze. Ja jednak nie toleruję żadnych oplatanek, doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Ale mój problem znalazł rozwiązanie - wystarczy przerabiać oczka lewe trzymając nić za robótką, tak jak przy przerabianiu oczek prawych.Brzmi nieźle, prawda?
Ja się nauczyłam z tego tutoriala:
Wadą tej techniki jest to, że trzeba się trochę więcej namachać drutem nad każdym oczkiem, ale przy ściągaczach czy też pojedynczych rzędach norweskie lewusy są niezastąpione.
Więcej o Najeźdźcach będzie, o ile je to ja ich pokonam, a nie oni mnie (ech, te rękawki...)
A z innej beczki - czeka mnie farbowanie. Mam ci ja włóczkę w kolorze "uprałam majtki z dżinsami", która docelowo ma być khaki. Gra warta świeczki, bo to jedwab, upolowany okazyjnie. będzie z tego coś delikatnego na łysą głowę.
A w "poczekalni" post o innej czapce na łysą głowę - tylko muszę wyszarpać zdjęcia z komórki.
Etykiety:
colourwork,
Drops,
druty,
dziecięca,
sweter,
wzory wrabiane
czwartek, 30 sierpnia 2012
Uwaga, Szarotki!
Druty/szydełka/inne ustrojstwa rękodzielnicze w dłoń!
W tą niedzielę, 2 września, jak zwykle od godziny 16.00, odbędzie się kolejne spotkanie szarotkowe. Jeśli chcesz się wybrać, a nie znasz adresu, napisz do Bietas na adres tzw. gazetowy, hasło "żyrafy wchodzą do szafy"*
*żartuję :-)
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Niczego sobie...
Niczego sobie te kłębki, prawda?
Przewinęłam tę wełnę chyba z milion razy, ale jestem bardzo zadowolona z efektu. Nie obliczłam długości nitki, ale na oko motek wyjściowy wyglądał na 100m na 50 gram, co dawałoby 400 metrów gotowej nitki.
400 metrów takiej cienizny to trochę mało, by coś sensownego zrobić, jakiś detal raczej. Zatem dokooptuję do tych czterech kulek jedną większą typu lace, drugie 400 metrów, i poważę się na coś większego, może coś w typie Revontuli. Ale na razie odpoczywam od tej nitki.
Tymczasem ręce me zajęte są czymś z zupełnie innej beczki.
Otóż zmęczona przewijaniem wełny i żądna nowych wrażeń na druty wrzuciłam... drut, dodałam garść koralików i voila.
Niby nic, a daje radę.
Drucik, koraliki i zapinka (magnetyczna) zakupione w empiku, druty nr 3.5.
Wydaje się, że drucik jest trochę za gruby do dzianiny (ależ to brzmi!), mimo że wybrałam najcieńszy, jaki był dostępny. Za wszystko zapłaciłam jak za zboże, ale ręce mnie bardzo świerzbiły, by spróbować. Druciana dzianina daje fajny efekt - biżuteria jest delikatna i migotliwa. Pewnie więc od czasu do czasu będę wracać do tej techniki, tylko muszę znaleźć delikatniejszy drucik.
A dziś biegając po blogach zauważyłam, że na ten sam pomysł wpadła Ann - ona też wyplata drobiazgi z drutu.
EDIT:
Wygląda na to, że mam braki w technice drutu na drucie. Bo dz drutu na drucie można robić tak jak tu (klik)
EDIT:
Wygląda na to, że mam braki w technice drutu na drucie. Bo dz drutu na drucie można robić tak jak tu (klik)
Etykiety:
beads,
dzierganie z drutu,
koraliki,
koronki,
triki dziewiarskie,
wire knitting
wtorek, 21 sierpnia 2012
Nadchodzi sezon wełniany :-)
Słowo się rzekło, zaczęłam kombinować z wełną.
Wpadł mi w rękę wełniany moteczek z musztardowo-zielonym melanżem, a ja melanżów zdecydowanie nie lubię.Podpatrzyłam kiedyś na jakimś blogu, że dziewiarki jedną taką włóczkę rozbebeszają, otrzymując cieniutkie a wytrzymałe niteczki do dziergania zwiewnych chust. Jaki to był blog i jaka to była włóczka - za Chiny Ludowe sobie nie przypomnę.Ale patent w głowie się zahaczył i wypadł w myślowej wyszukiwarce, kiedy był potrzebny.
Umyśliłam sobie więc, że z jednego motka niewyjściowego melanżu wyjdą cztery w kolorach od żółtego do khaki, co ładnie się ułoży w gotowym wyrobie - jakim, to jeszcze nie przesądzone.
Chwyciłam tedy mątewkę, co była akurat pod ręką, i rozprostowałam niteczkę. Właśnie się blokuje.
Jutro podzielę duży motek na cztery mniejsze i zastanowię się, co zrobić dalej. mam dwa wyjścia - albo zostawić w tzw. singlu, albo skręcić w dwie nitki. Decyzja zależy w dużej mierze od tego, jakiej właściwie długości nicią dysponuję i od tego, jak kolory będą wyglądać po praniu. Zatem, do następnego.
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Wakacje, wakacje... i po wakacjach.
No i po urlopie.
Czuję się wypoczęta. Mnogość i różnorodność wrażeń z ostatnich trzech tygodni działa na mnie pobudzająco. Baterejki podładowane - i o to chodziło. Ze zdziwieniem spostrzegam, że z przyjemnością weszłam w swoją rutynę, jak w wygodne buty.
Tak przy okazji, ten drugi widoczek zupełnie jak u mistrzów flamandzkich, nieprawdaż?
Czuję się wypoczęta. Mnogość i różnorodność wrażeń z ostatnich trzech tygodni działa na mnie pobudzająco. Baterejki podładowane - i o to chodziło. Ze zdziwieniem spostrzegam, że z przyjemnością weszłam w swoją rutynę, jak w wygodne buty.
No i zaczęłam znowu myśleć (!) o dzierganiu - po chyba dwumiesięcznej przerwie. Zapewne więc niedługo zacznę się bardziej udzielać.
Tak przy okazji, ten drugi widoczek zupełnie jak u mistrzów flamandzkich, nieprawdaż?
środa, 8 sierpnia 2012
Mój rekonstruktorski wielki powrót
Budowałam napięcie w kwestii mojego powrotu do odtwórstwa już od kwietnia - bardziej w realu z resztą, niż na blogu. To znaczy z powodu napięcia w realu nie starczyło mi mocy, by się wam pochwalić pracą nad naszymi mediewalnymi fantami. Pod koniec prac, jak to zawsze bywa, ścigałam się z czasem i zawierałam kompromisy pomiędzy ideą a mocami przerobowymi.
Udało się!
Zapakowałam Króliczka i furę gratów do kombi i pomknęliśmy trasą krajową numer 7 w stronę przeznaczenia. To znaczy na pole świecińskie, gdzie rokrocznie odbywa się inscenizacja bitwy pod Świecinem.
Dobrzy koledzy z Chorągwi Oliwskiej rozstawili nam namiot, który przetrwał prawie tydzień obozowania w zmiennych warunkach atmosferycznych. Przy okazji przekonałam się, że dobry namiot nie jest zły, a lniana tkanina w odpowiednio skrojonym namiocie skutecznie chroni przed słotą. Zaliczyliśmy pół dnia regularnej ulewy, a nasze rzeczy mimo to pozostały suche.
Był to dla mnie wyjazd pionierski pod każdym względem. Pierwszy mój wyjazd "polowy", pierwszy raz z Króliczkiem, i to na tak długo, no i prawie żadnej znajomej duszy w promieniu 150 kilometrów. Daliśmy radę! I mieliśmy do tego sporo frajdy!
Pod względem towarzyskim impreza była udana, bowiem udało mi się odświeżyć i zacieśnić przelotne znajomości i zawrzeć nie mniej cenne nowe.
Natomiast współczynnik przeniesienia się w realia piętnastowieczne był mocno-takisobie. Ponoć bywało dużo lepiej. Nie mam porównania, bo byłam tam pierwszy raz, ale niedociągniecia "klimatyczne" widoczne były gołym okiem. Momentami można było się poczuć jak na "turnieju rycerskim", co nie jest komplementem. Macki festynu dotarły nawet do obozu odtwórców. W środowisku odtwórczym pośród uczestników powstał nawet, coroczny z resztą, flame, z tym że jakby bardziej ognisty. Tak więc losy samej imprezy są raczej niepewne.
Wniosek jest taki, że jeśli w przyszłym roku organizator odpali inscenizację bitwy pod Świecinem, to najprawdopodobniej pojawię się tam znowu. W końcu darmowy nocleg nad morzem to nie lada okazja ;-)
Dobrzy koledzy z Chorągwi Oliwskiej rozstawili nam namiot, który przetrwał prawie tydzień obozowania w zmiennych warunkach atmosferycznych. Przy okazji przekonałam się, że dobry namiot nie jest zły, a lniana tkanina w odpowiednio skrojonym namiocie skutecznie chroni przed słotą. Zaliczyliśmy pół dnia regularnej ulewy, a nasze rzeczy mimo to pozostały suche.
Był to dla mnie wyjazd pionierski pod każdym względem. Pierwszy mój wyjazd "polowy", pierwszy raz z Króliczkiem, i to na tak długo, no i prawie żadnej znajomej duszy w promieniu 150 kilometrów. Daliśmy radę! I mieliśmy do tego sporo frajdy!
Pod względem towarzyskim impreza była udana, bowiem udało mi się odświeżyć i zacieśnić przelotne znajomości i zawrzeć nie mniej cenne nowe.
Natomiast współczynnik przeniesienia się w realia piętnastowieczne był mocno-takisobie. Ponoć bywało dużo lepiej. Nie mam porównania, bo byłam tam pierwszy raz, ale niedociągniecia "klimatyczne" widoczne były gołym okiem. Momentami można było się poczuć jak na "turnieju rycerskim", co nie jest komplementem. Macki festynu dotarły nawet do obozu odtwórców. W środowisku odtwórczym pośród uczestników powstał nawet, coroczny z resztą, flame, z tym że jakby bardziej ognisty. Tak więc losy samej imprezy są raczej niepewne.
Wniosek jest taki, że jeśli w przyszłym roku organizator odpali inscenizację bitwy pod Świecinem, to najprawdopodobniej pojawię się tam znowu. W końcu darmowy nocleg nad morzem to nie lada okazja ;-)
środa, 11 lipca 2012
O żesz!...
O żesz!...
Tyle czasu już minęło od ostatniego wpisu?!
Trochę mi głupio, bo naobiecywałam mnogość ciekawości, a tu plaża...
Chwilowo nie dziergam, w ogóle chyba jestem typem dziergacza sezonowego. Wiosną i latem drutów nie tykam. Rutynowy przegląd nowości na Ravelry nie dostarcza takiego dreszczyku emocji. Druty i motki ładnie pochowane w szafach - jak nie u mnie!
Teoretycznie powinnam kłaść ściegi jak szalona przed wyjazdem na Świecino, a muszę się zmuszać, wybieram kompromisy.
Szyję, owszem, ale raczej nie fotografuję, a skoro brak fotogafii, to i brak wpisu. Bo wpis rękodzielniczy bez zdjęcia jest jak przysłowiowy obiad bez musztardy.
Szyję zatem nudne niezbędne rzeczy, jak to nogawice na przykład.
Sensownie tego sfotografować się nie da, no chyba że z pomocą. Ale że trochę jogę trenowałam, ujęcia nie są takie znowu najgorsze...
Szyję zatem nudne niezbędne rzeczy, jak to nogawice na przykład.
Sensownie tego sfotografować się nie da, no chyba że z pomocą. Ale że trochę jogę trenowałam, ujęcia nie są takie znowu najgorsze...
Z nowych doświadczeń - szyję buty. Butki raczej - skala odpowiednia do nauki :-)
Tu butki jako zupełna surowizna. Trzeba je jeszcze wywrócić na właściwą stronę, podklepać szwy, wszyć wstawkę z boku, wykroić prawidłowo górę no i wykończyć brzegi. Uff...
Tu butki jako zupełna surowizna. Trzeba je jeszcze wywrócić na właściwą stronę, podklepać szwy, wszyć wstawkę z boku, wykroić prawidłowo górę no i wykończyć brzegi. Uff...
Robię pawężkę/tarczę do zabawy. Zdjecie przy następnej okazji. W planach jeszcze patyk-konik, może nawet drewniany miecz-zabawka. Dziecię bowiem, przymierzywszy "rycerskie ubranko" stwierdziło, że "ce jesce... ce jesce... ce jesce... hełm! i tarce! i zbroje!" Cóż, zbroja będzie, ale jeszcze nie w tym sezonie.
Szumne i szeroko zakrojone plany obejmują nawet wyplecenie kapeluszy słomkowych, albowiem sierpień ma swoje prawa, należy spodziewać się słońca, a kto wie, czy nawet i nie wściekłego żaru walącego z niebios. Co się uda zrobić - czas pokaże...
środa, 30 maja 2012
Inspiracja uliczna
Każda z nas dziergających na pewno ogląda się za każdą napotkaną dzianiną w poszukiwaniu inspiracji. Ja się oglądam za każdym interesującym splotem i sprawdzam w myślach, czy dałabym radę sprostać rekonstrukcji takiego wzorku. I właśnie dzisiaj w tramwaju trafiłam na coś takiego:
Jest to ponczo z rękawkami (tj rękawki zrobine są z dżersejowej plisy, wykańczającej całe ponczo, połączonej w miejscach nadgarstków). Wzór na pierwszy rzut oka jest bardzo podobny do "naparstnicy", pokazywanej sto lat temu przez Dagny. Wzór ten jest bardzo wyrazisty i moim zdaniem trzeba uważać z jego użyciem, bo łatwo o dizajnerską wpadkę. Kiedyś z resztą się nad tym rozwodziłam (że niewłaściwe umieszczenie wzoru na ciuchu może upodobnić nosicielkę do Diany z Efezu - sobie wyguglajcie, jak to wygląda :-) ).
Jeśli chodzi o rzeczone ponczo, gapiłam się i gapiłam, i zgapiłam (oraz ukradkiem pstryknęłam) co trzeba.
I zdumiałam się! Ponczo owe jest dziergane pionowo!
Wzór u dołu, jak mówiłam, wykończony dość szeroką plisą z dżerseju albo patentu, dokładnie nie wiem, w każdym razie wzoru, który z daleka wygląda gładko.
Naparstnice zaś są tworzone rzędami skróconymi, oczkami lewymi na tle prawych. Pięć minut zabawy z paintem, i rysunek poglądowy jest, proszę bardzo:
Następny krok to rekonstrukcja wzoru (a muszę przyznać, ze chętka na rekonstrukcję dzianiny wyhaczonej okiem na ulicy wzięła mnie pierwszy raz). Zobaczymy co z tego wyjdzie...
Czy wam tez się zdarzają takie "śledztwa"?
niedziela, 13 maja 2012
Beta testy
Zaczął się dla mnie czas szycia. Wprawdzie nie robię tego jeszcze z obłędem w oczach, ale czeka mnie to wkrótce, niestety, i lepiej się do tego przygotować. ZAWSZE coś wyskakuje na ostatnia chwilę.
Na razie jest jeszcze czas na próby, tytułowe beta testy.
Pierwsza koszulina dla Króliczka okazała się koszuliną na kogoś mniejszego. No cóż, płótno lniane nie rozciąga się, jak bawełniany dżersej. Mądrzejsza o tą wiedzę znów ujęłam nożyce w garść, by tym razem trafić w rozmiar. Króliczek właśnie testuje wynik.
Jest nieźle, choć mogłaby być o dwa centymetry dłuższa, wykrój szyi węższy, wcięcie w dekolcie krótsze. Ale w sumie nie narzekam. Koszulina jest noszalna, a o to przede wszystkim chodzi.
A z innej beczki: widzieliście już yarn bombing na Placu Zamkowym?
Pierwsza koszulina dla Króliczka okazała się koszuliną na kogoś mniejszego. No cóż, płótno lniane nie rozciąga się, jak bawełniany dżersej. Mądrzejsza o tą wiedzę znów ujęłam nożyce w garść, by tym razem trafić w rozmiar. Króliczek właśnie testuje wynik.
Jest nieźle, choć mogłaby być o dwa centymetry dłuższa, wykrój szyi węższy, wcięcie w dekolcie krótsze. Ale w sumie nie narzekam. Koszulina jest noszalna, a o to przede wszystkim chodzi.
Kolejny beta test to przymiarki starych sukni. Na szczęście na razie nie trzeba wprowadzać poprawek. Wprawdzie moja figura zmieniła się nieco przez trzy lata, od kiedy miałam tę suknię ostatnio na sobie, to jednak nie ma nad czym załamywać rąk. No i na razie nie będzie dodatkowej roboty. To cieszy.
A z innej beczki: widzieliście już yarn bombing na Placu Zamkowym?
niedziela, 6 maja 2012
Rękodzieło 7/24
Pisałam poprzednio, że spędzam ogólnonarodowe wielodniowe święto nieróbstwa na Mazurach. Tak się jednak składa, że oprócz mnie jest tu również horda Hunów (czyli trójka maluchów poniżej 3 roku życia), w związku z tym ze święta została li i jedynie nazwa.
Na odpoczynek ledwie starcza chwil, na rękodzieło jest ich jeszcze mniej. Ale trzeba znajdować bąble czasowe, zwłaszcza gdy wystąpi jakaś awaria.
Awarią był kompletny brak przygotowania na tak piękną pogodę i o ile z ciuszkami Hunów dało się jakoś pomanewrować, to już z nakryciami ich czerepów było słabo.
Jest potrzeba - trzeba działać.
Jedno przedpołudnie i powstała chustka z daszkiem. Całe szczęście, że ten kawałeczek lnu leżał na wierzchu.
Nie położyłam na nim żadnego innego ściegu, oprócz fastrygi. Ale całość wygląda przyzwoicie i spełnia swą rolę.
W przyszłości, w ramach dostępnych wolnych chwil (hehe...) planowany jest upgrade w postaci hafciku (koniecznie z Krecikiem!).
Wczesnowiosenne formy
Udało się szczęśliwie wybyć na ogólnonarodowe wielodniowe święto nieróbstwa na Mazury, do ukochanego mego rezerwatu. A tu?
Nikt z wyjeżdżających nie spodziewał sięhiszpańskiej inkwizycji tak ciepłej i pięknej pogody, skutecznie wyciągającej wszystkich na zewnątrz. Krótki spacer i można było paść oczy kosmicznymi wczesnowiosennymi formami, trwającymi tylko raz do roku, przez mgnienie oka.
Korzystam więc, ile się da z wyjazdu, wpadając do domu tylko po najpotrzebniejsze rzeczy i "jaram się" prawie jak Stasiuk klymatem podbeskidzia. Bo i jest czym. A to krowie prawie porno, a to dręcząca niepewność, czy aby w tym roku bielik również nie wykończy bocianiej rodziny, czy uda się ochronić warzywniak przed hordami dzików i innych amatorów słodkich marchewek...
A przyroda tymczasem eksplodowała. Aha, w tym roku brzoza puściła liście przed olchą, więc zapowiada się suchy rok.
Ps. Post został opublikowany z ponadtygodniowym obsuwem. Ja tu pokazuję pierwsze pędy, gdy tymczasem wszędzie na Mazurach wiosna panuje w pełni. Cóż, nie dowieźli internetu beczkowozem na czas...
Nikt z wyjeżdżających nie spodziewał się
Korzystam więc, ile się da z wyjazdu, wpadając do domu tylko po najpotrzebniejsze rzeczy i "jaram się" prawie jak Stasiuk klymatem podbeskidzia. Bo i jest czym. A to krowie prawie porno, a to dręcząca niepewność, czy aby w tym roku bielik również nie wykończy bocianiej rodziny, czy uda się ochronić warzywniak przed hordami dzików i innych amatorów słodkich marchewek...
A przyroda tymczasem eksplodowała. Aha, w tym roku brzoza puściła liście przed olchą, więc zapowiada się suchy rok.
Ps. Post został opublikowany z ponadtygodniowym obsuwem. Ja tu pokazuję pierwsze pędy, gdy tymczasem wszędzie na Mazurach wiosna panuje w pełni. Cóż, nie dowieźli internetu beczkowozem na czas...
Subskrybuj:
Posty (Atom)