Dzisiaj coś z zupełnie innej beczki.
Już od dłuższego czasu, od kilku lat czułam się obserwowana. Czułam, że coś czai się za rogiem, roztacza swoją potężną aurę. Przeczuwałam, że kiedy się ujawni i zaatakuje, mogę nie wytrzymać naporu i ulec. Ostatnio przeczucie się nasiliło.
Siedziałam sobie grzecznie na kanapie z drutami i ciepłą herbatką, kiedy znienacka z czasoprzestrzeni wyłoniła się ONA i walnęła mnie swoją różową torebeczką.
Padłam na ziemię jak rażona piorunem, a na swym mostku poczułam ucisk małego różowego obcasiku...
***
Odwiedzając Siostrzyczkę miałam okazję z dużą radością stwierdzić, że wciąż, mimo perypetii życiowych rodem z "Przeminęło z wiatrzem", posiada ona swoją ulubioną Barbie. Z radością małej dziewczynki, chciałabym dodać. Lalkę odziedziczyły jej dziewczynki, choć chyba tak naprawdę trochę ją ignorują, bo na taki przekaz popkultury są jeszcze za małe. Może to i lepiej, bo dzięki temu, oraz dzięki kategorycznemu zakazowi (a moja Siostrzyczka potrafi być KATEGORYCZNA) ruszania warkoczyka lalki, Barbie jest wcziąż w niezłym, jak na swój wiek i sposób użytkowania, stanie.
Wciąż nawet posiada swoją oryginalną sukieneczkę. Kiedy wpadła mi w oko, była jednak całkiem goła, dlatego musiała wpaść także w moje ręce. W dwa wieczory machnęłam ze skrawków włóczki dwa komplety ciuszków. Założenie główne było, by ciuszki były łatwe w obsłudze dla trzylatki. Założenie dodatkowe - aby znośnie wyglądały. Można bowiem ubrać Barbie nawet w wór pokutny, pod warunkiem jednakże, że posiada on wcięcie w talii i modelowanie w rejonie klatki piersiowej. Odstępstwa od tej reguły to zbrodnia, którą powinno się karać publiczną chłostą :-)
Zatem poddaję osądowi te oto udziergi, które uważam za bardzo satysfakcjonujące z dwóch powodów. Po pierwsze, pozbywam się reszteczek, kłębuszków, kawałeczków nitek (ubranko żłółte i fioletowe pochłonęło w całości dwa takie kłębuszki). Po drugie, manewrując oczkami i rzędami udało mi się stworzyć ubranka, które nie gubią zupełnie figury Barbie, a co najwyżej ją trochę pogrubiają. No ale taka natura dzianiny. Każdy w swetrze wygląda na dwa kilo więcej. Do tego sądzę, że po krótkiej instrukcji obsługi ubranek starsza z siostrzenic poradzi sobie z ubieraniem (bo z rozbieraniem to nawet i bez tego).
Zadowolona z efektu postanowiłam zrobić dla laki coś więcej. Poszperałam w sieci i znalazłam tutorial na spa dla włosków Barbie. Zastosowałam. Włoski zabłysły nylonowym blaskiem, odzyskały lśnienie platynowego blondu. Zostały uporządkowane i na nowo zaplecione w warkoczyk. Wiadomo.
Przy okazji zetknęłam się ze światem kolekcjonerów i miłośników Barbie i mówię wam, gdybym sama nie była kolekcjonerką* i miłośniczką wełny, uznałabym tych ludzi a kosmitów.
Zaczęłam sobie przypominać swoje lalki i w ciągu dwóch dni namierzyłam wszystkie. Przypomniałam sobie, jak wyglądały oryginalnie i dowiedziałam, jak sie nazywały.
A w końcu, zachęcona sukcesami w restaurowaniu lalek udałam się do pobliskiego lumpeksu i nabyłam, co znalazłam:
Lalka jest jeszcze w stanie, w jakim ją dorwałam. Dodam, że to zupełnie niezły stan, jak na lalkę z lumpeksu.
Mając w ręku obie lalki spostrzegłam, jak bardzo się różnią i zaczynam rozumieć pasję kolekcjonerów.
Sama raczej nie zacznę ich zbierać. Kręci mnie jednak możliwość złowienia trupka lalki i doprowadzenia jej do przyzwoitego stanu, łącnzie z własnoręcznym sporządzeniem odzienia. Niewykluczone, że co jakiś czas wrzucę na bloga coś z lalkami, tym bardziej, że zbliża się ciepły sezon i handlarzy pierdółkarskich przybędzie na okolicznym bazarku.
Tymczasem prezentuję obie laleczki w nowych ubrankach.
Jeśli opis ubranek wyda sie wam przydatny, dajcie znać. Póki Drobiazg jest na zimowisku, mam je pod ręką i mogę prześledzić oczka.
Ps: wpis jest z kategorii "tylko krowa nie zmienia poglądów". Przez dłuższy czas stałam na stanowisku, że laki to raczej nie, a Barbie to już w ogóle. A jednak...
*) - która z was, dziewiarek, jest w stanie z ręką na sercu powiedzieć, że nie jest w istocie kolekcjonerką włóczek? Hę?